czwartek, 1 października 2015

Fear one thing only in all that is… Fear the Djinn

Jesień trwa na dobre, a więc mamy idealny klimat na oglądanie horrorów. W tym roku zaczniemy od dość krótkiej serii, która doskonale obrazuje powiedzenie: Uważaj, czego sobie życzysz, bo możesz to dostać.


Wishmaster


Film promowany nazwiskiem świętej pamięci Wesa Cravena opowiada historię Alexandry Amberson, której wpada w ręce kamień z zaklętym w środku dżinem. Jednak nie takim, jakiego pamiętamy z disneyowskiego Aladyna, o nie. Dżiny w tym filmie to złośliwe demony żywiące się duszami ludzi wypowiadających życzenia. Jeśli osoba wywołująca dżina wypowie trzy życzenia, granica między światami zostanie przerwana, a nasz wymiar opanują owe demony.

Wishmaster wyszedł w 1997. Osobiście wspominam ten okres jako słaby dla horrorów i jeszcze słabszy dla slasherów, a Władca życzeń balansuje między tymi gatunkami. Ofiary potwora wypowiadają życzenia bez zastanowienia, po czym giną w spektakularny sposób. Ich liczba zbliża film właśnie do slasherów. Oprócz tego mamy trochę rzezi, trochę potworów, kilka jump scares i miejscami naprawdę zawiesisty klimat. Wizualnie film łączy efekty praktyczne ze słabymi animacjami komputerowymi. Tych drugich jest na szczęście na tyle mało, że nie przeszkadzają. Ot, czasem po prostu zwrócimy uwagę.

Na dobre aktorstwo nie ma się co nastawiać, to nie ten gatunek. Jest nieźle, ale zauważalnie sztywno. Jedyną osobą, której gra autentycznie bawi (i która pewnie sama się dobrze bawiła), jest Andrew Divoff, wcielający się w antagonistę. Sposób, w jaki akcentuje i cedzi słowa przez zęby jest po prostu świetny. Na deser otrzymujemy gościnne występy weteranów gatunku: Robert Englund (seria A Nightmare on Elm Street), Kane Hodder (Friday the 13th 7-9, Hatchet 1-2), Tony Todd (Candyman, Final Destination).

Wishmaster to rozrywka wpadająca między Critters (lub dowolną inną serię o potworach/potworze), a A Nightmare on Elm Street, więc jeśli nie lubiliście chociaż jednej takiej serii, ten tytuł raczej się wam nie spodoba. Ja bawiłem się dobrze. Moja ocena: 4.


Wishmaster 2: Evil Never Dies


Jeżeli ktoś oglądał pierwszą część, nie zdziwi się, jak zobaczy, że druga zaczyna się niemal w tym samym momencie. Do muzeum, w którym znajduje się posąg skrywający klejnot z uwięzionym dżinem włamuje się para złodziejaszków: Morgana i Eric. Niestety, włam nie idzie zgodnie z planem, a dodatkowo ofermy, pardon, włamywacze uwalniają znanego z poprzedniego filmu demona. Eric dość szybko schodzi z planu, więc ratowanie świata spada na barki Morgany.

Tak jak poprzedni film ogląda się dobrze, tak przy tej części widz będzie się męczył. Nic tu się kupy nie trzyma, a już zwłaszcza przemiana głównej bohaterki oraz jej sposób na pokonanie dżina. Nawet powracający Andrew Divoff wydaje się być jakiś taki przygaszony. Brak także występów gościnnych. W zasadzie oprócz kilku makabrycznych scen nie ma na co czekać w trakcie seansu. Weźmy także pod uwagę, iż konstrukcja serii bardziej przypomina The Prophecy, niż typowe slashery, więc na dobrą sprawę Wishmastera 2 można wcale nie oglądać. Moja ocena: 1+.


Wishmaster 3: Beyond the Gates of Hell


Innymi podtytułami, na jakie trafiłem, były: Devil Stone oraz Sword of Justice, ale wedle wszelkich informacji na temat tego filmu, to jedno i to samo widowisko. W tej części seria jeszcze bardziej zbliżyła się do konwencji slasherów. Trupy padają ot tak, mamy więcej golizny, a krew leje się w większych ilościach. Efektów specjalnych jest zauważalnie mniej, a cała reszta to standard gatunku, z przeciętnym aktorstwem na czele.

Przyczepię się do fabuły. Ja rozumiem, że konwencja nakazuje, żeby kolejne filmy były do siebie podobne. Ale tutaj jest to zwyczajnie leniwe. Kolejna główna bohaterka z jakimś traumatycznym przeżyciem? Pół biedy, gdy taki patent pojawia się raz w serii, ale ten tu jest drugim, a seria zaraz się skończy. Na plus policzę motyw z dżinem. Otóż tym razem to zupełnie inny demon, co ma zresztą sens, w końcu tych istot było wiele. Dzięki temu można było zmienić go wizualnie, zastąpić innym aktorem – no po prostu co tylko chcemy. Wyszło to filmowi na dobre. Wishmaster 3 trzyma się też bliżej motywów religijnych, co znowu przywodzi na myśl serię Prophecy. Doceniam również to, że film próbowano zakończyć inaczej, niż w poprzednich odsłonach.

Podsumowując, Wishmaster 3 to taki przeciętny slasher z nadnaturalnym motywem. Można obejrzeć, szału nie ma. Moja ocena: 3-.


Wishmaster 4: The Prophecy Fulfilled


Kolejna dziewczyna, kolejny dżin (z wyglądu taki sam jak w #3, ale z zachowania bliżej mu do Freddy’ego Kruegera), nowy odtwórca jego ludzkiej wersji (Michael Trucco, znany niektórym jako Samuel Anders z Battlestar Galactica Re-Imagined).

Największym paradoksem tej części jest zestawienie tytułu z treścią. Tytuł sam w sobie zapowiada mega spoiler. Natomiast wątek dżina i trzech życzeń poprowadzono… zadziwiająco subtelnie (wręcz do tego stopnia, że sam antagonista wydaje się być zaskoczony). Przekłada się to na zaskoczenie także widza i autentyczną ciekawość – co będzie dalej. Niestety, jest także druga strona medalu – toporne uzupełnienie treści. Jako że krwi i trupów jest odczuwalnie mniej, należało czymś wypełnić ekran. Padło na goliznę Do tego dochodzi wątek anioła upchnięty… w zasadzie cholera wie po co. W trzeciej części był związany z życzeniem. Jeśli nie jesteście zwolennikami wprowadzania dodatkowych zasad do ustalonej formuły, ten wątek nie przypadnie wam do gustu. Jeszcze żeby ta zasada była jakoś sensownie dodana, nic z tego. Anioł pojawia się przed wypełnieniem trzeciego życzenia, żeby nie dopuścić do otwarcia bram piekieł. Ok… tylko dlaczego czeka z tym do ostatniej chwili? Dlaczego nie pojawia się zaraz po przywołaniu demona? I to jest ten moment, kiedy frajda z oglądania zaczyna się sypać. Zaś końcówka wraca na standardowe tory i prezentuje finał bez niespodzianek.

Wishmastera 4 najlepiej podsumowują słowa: zmarnowany potencjał. Nadal ogląda się go lepiej niż dwa poprzednie, ale tylko minimalnie. Moja ocena: 3+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz