niedziela, 2 grudnia 2018

Supergirl – Season 2

Sezon zaczyna się z grubej rury – pierwszy wypadek i już mamy Supermana w towarzystwie Kary. I... niestety jest to jedna z niewielu zalet, o czym poniżej.

Między sezonami serial zmienił stację i stał się większą częścią Arrowverse. W związku z czym od samego początku czuć klimat sprzątania (nie do końca udanego). Po pierwsze ze stałej obsady wylecieli Calista Flockhart i Peter Facinelli. Wszystko przez wzgląd na przeniesienie produkcji w inne miejsce. O ile Cat Grant pojawia się jeszcze gościnnie, o tyle Maxwell Lord zniknął całkowicie, a jego firma jest już tylko wzmianką w dialogach.

Tym samym robi się miejsce na nowe postacie. Na pierwszy ogień idzie Lena Luthor, która dla odmiany nie jest dyżurnym Luthorem. Gra ją Katie McGrath, którą kojarzyłem wcześniej z głównej roli pierwszego sezonu Slashera oraz serialowego Draculi z Jonathanem Rhys Meyersem. Drugim poważnym dodatkiem jest Mon-El pochodzący z planety Daxam. Wystarczy wspomnieć, że Krytpon i Daxam nie przepadają za sobą, co powinno zapewnić ciekawą dynamikę między Mon-Elem i Karą.

Ze smaczków należy wymienić obecność Miss Martian oraz kilka niezgorszych cameos. Pierwsza w oczy rzuca się Lynda Carter, serialowa Wonder Woman z produkcji z 1975. Później pojawia się Kevin Sorbo (serialowy Hercules) oraz Teri Hatcher. W przypadku tej drugiej nie jest to debiut w produkcji na podstawie komiksów DC. W 1993 miała okazję wcielać się w Lois Lane w serialu Lois & Clark: The New Adventures of Superman, w którym Supermana grał powracającego tu w roli ojca Alex i Kary Dean Cain.

Dlaczego więc ten sezon jest niewiele lepszy od poprzedniego? Bo tylko dwie rzeczy zrobił dobrze. Superman i inne smaczki – to rzecz numer jeden. Rzecz numer dwa to przerzut ciężaru z kolejnych metaludzi na kosmitów. Nie żeby autorzy zapomnieli o tych już wprowadzonych, jak Livewire, ale główne wątki kręcą się wokół kosmicznych imigrantów.

Niestety, dobre chęci i pomysły toną w natłoku słabych dialogów, dziecinnego zachowania postaci (relacja Mon-El – Kara oraz coming out Alex są na poziomie dramy o szkole średniej), nierównych jakościowo efektów specjalnych (w trakcie serialu różnie bywa, dopiero im bliżej finału, tym lepiej) oraz takich ilości kiczowatego patosu, że uszy więdną (czyli wracamy do słabych dialogów, których James Olsen może przeprowadzić więcej dzięki swojemu nowemu alter ego – Guardianowi). Brzmi to banalnie, ale trzeba pamiętać, że pomysły i smaczki pojawiają się tylko na moment, z wadami obcujemy przez większość czasu antenowego każdego odcinka.

W związku z powyższym są momenty, gdy drugi sezon przygód dziewczyny ze stali ogląda się dobrze, ale to wrażenie jest przeważnie zacierane np. następną sceną, wypełnioną żenadą. Moja ocena: 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz