niedziela, 16 grudnia 2018

The Flash (2014) – Season 3

Sezon, który spowodował u mnie taki zawód, że ledwo dooglądałem go do końca. Otwiera go wariacja na temat jednego z ważniejszych wydarzeń w komiksach – Flashpoint. Są to raptem dwa odcinki, ale już one wskazują, z jakimi problemami będzie borykać się seria.

Zdaję sobie sprawę, że przy budżecie, jakim dysponuje stacja oraz całej żonglerce związanej z prawami do pokazywania tych czy tamtych superbohaterów nie byłoby możliwe odtworzenie skali, w jakiej oryginalny Flashpoint się dzieje, ale o konsekwencje można się już pokusić. Zarówno w wersji papierowej, jak i animowanej decyzja Barry’ego doprowadziła do końca świata. Tutaj Allen nie dość, że nie musiał przejmować się utratą mocy, to na zmianę decyzji wpłynęła jedna śmierć… To jak porównać zniszczenia spowodowane pociskiem artyleryjskim z tymi od kamienia z procy. Tyczy się to nie tylko zmian w linii czasu z Flashpointu, ale także tych po powrocie, gdzie jedna postać ginie, jedną dorzucają, a dziecku jednej pary zmieniają płeć.

W poprzednim sezonie zmieniono nacisk na poszczególne warstwy, tutaj dorzucono jeszcze zmianę w ilości czasu antenowego bohaterów. Co prawda skład Team Flash nie jest drastycznie powiększony i widać, że obecność tego czy tamtego odbywa się kosztem kogoś lub czegoś innego, ale jednocześnie ta żonglerka nie pozostawia wątpliwości co do kierunku, w którym autorzy prowadzą, a w zasadzie rozwadniają serię.

Odcinków-zapchajdziur jest niby mniej, niż w S2, ale tutaj są bardziej odczuwalne. Zwłaszcza, jeśli potrzeba dodatkowego crossoveru, by odkręcić fochy osób z dwóch seriali naraz (Flash + Supergirl). W ogóle nie ma tu chyba ani jednego odcinka bez grupowej kłótni, po której ktoś wychodzi z pomieszczenia, a druga osoba – „I got this” – idzie za nią. Barry – najszybszy człowiek na świecie, ale niewystarczająco szybko, by coś tam – robi się naprawdę irytujący ze swoim mazgajstwem. Obecności Iris w wielu scenach w ogóle nie rozumiem, a Kid Flash niemal cały czas siedzi na ławce rezerwowych.

Najgorszą postacią jest jednak główny antagonista. Pół biedy, że to kolejny speedster, albo że w jego przypadku starano się zrobić ten sam numer ze zmienionym głosem, co w przypadku Zooma (tam w kostiumie dubbingował go Candyman – Tony Todd, a Savitarowi głosu użyczył Jigsaw – Tobin Bell). Największą wtopą jest jedno zdanie, które gamoń wypowiada bodajże w siódmym odcinku. Nie wiem, jak inni oglądający, ale ja przyładowałem głową w biurko z zażenowania. Nie dość, że już wiedziałem, kto jest w pancerzu, to twórcy show uważali to za tak „genialny” pomysł, że powtarzali ów spoiler do oporu, a bohaterom zajęło kolejne 13 odcinków, by na to wpaść.

W całym sezonie da się znaleźć kilka niezłych pomysłów, a Reverse-Flash i Harrison Wells w różnych odmianach to zawsze trochę radochy, ale cała reszta to bałagan i zmęczenie syndromem focha o wszystko. Moja ocena: 2+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz