Kiedy potwierdziła się informacja, że głównym przeciwnikiem Flasha będzie wreszcie ktoś inny, niż kolejny speedster, miałem nadzieję na przyzwoitą rozrywkę, a już na pewno lepszą, niż przy poprzednim sezonie. Niestety, podobnie jak z szóstym sezonem Arrow, tutaj również autorzy cierpią na syndrom przekombinowania.
Nowym wrogiem sezonu jest Clifford DeVoe, znany także jako The Thinker. Osobnik tak genialny, że przewidział i ustawił sobie ciąg dość specyficznych wydarzeń, dzięki którym chce wprowadzić własną wizję świata w życie. Założenia fajne – realizacja już nie. Efektem końcowym jest postać świetnie zagrana, ale irytująca jak Savitar i antagoniści z Arrow S6 razem wzięci. Przez cały seans towarzyszy zmęczenie: bohaterowie znowu dostali łomot, znowu Thinker zrobił ich w konia, dajcie już finał. Najgorsze jest to, że podobnie jak w sezonie numer 3, tutaj również zapchajdziury są boleśnie odczuwalnym przedłużaniem agonii (choć z drugiej strony nie ma ich aż tylu), a dodatkowe postacie, które można by wykorzystać do pokonania DeVoe (na ciebie patrzę, Wally) są zamiatane pod dywan chyba tylko dlatego, żeby nie okazało się, że Thinker nie jest zbyt do przodu ze wszystkim. Z drugiej strony jeśli nawet rada Wellsów mu nie sprostała (pomysł powodujący flashbacki z Ricka i Morty’ego), to co dopiero kilku dodatkowych speedsterów? To nie wszystko, natłok postaci i upychanie ich do kolejnych wątków stwarza ten sam problem, co z Arrow – Barry’ego jest coraz mniej, przez co z The Flash robi się Team Flash and Associates.
Ostatnim minusem, o którym muszę wspomnieć, jest CGI – chyba póki co najsłabsze w serii. Najbardziej daje po oczach w ostatnim odcinku, gdzie autorzy serwują naprawdę ubogo wyglądającą wersję pewnej sceny walki z niemłodego już drugiego Matrixa.
Na plus policzę trochę większą pewność siebie Barry’ego, który nie jest nie do zniesienia, jak sezon temu. Gościnne występy, np. Katee Sackhoff, której kiczowata postać wypełnia lukę po wybrykach Wentwortha Millera, czy Danny’ego Trejo, który jebitnie nie lubi Cisco. Elongated Man – cały jego wątek, gra aktorska i rozwój od szemranego typa po bohatera poprowadzono dość zgrabnie. Tom Cavanagh – jak zwykle fajnie się go ogląda, a rada Wellsów dała mu pole do popisu i pozwala zmieniać wcielenia, kiedy tylko zechce.
Niestety, nie jest to wystarczająca ilość argumentów, zważywszy na liczbę odcinków, przez które trzeba się przebić, by obejrzeć coś fajnego lub zarekomendować sezon. Tym samym podtrzymuję twierdzenie, iż można śmiało zakończyć znajomość z serialem na drugim sezonie. Moja ocena: 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz