Pierwszy sezon Flasha był dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem i świetną zabawą. Siłą rzeczy nie mogłem doczekać się drugiego. Ten zaczyna się z kopyta i raz dwa zapowiada głównego łotra.
Najlepsze jest tu zdecydowanie przedstawienie Zooma. Zaczyna się od tego, że wszyscy trzęsą przed nim portkami, napięcie rośnie i gdy wreszcie speedster pojawia się na ekranie, spełnia się niemal wszystko, co zapowiadano. Gdybym miał to do czegoś porównać, byłaby to atmosfera, jaką kreowano przy okazji Kingpina w Daredevilu, tylko tutaj w wersji PG-13.
Kolejną zaletą jest olbrzymia ilość fanservice oraz elementów rozbudowujących uniwersum. Pojawia się Jay Garrick, dowiadujemy się więcej o granym przez Michaela Ironside’a ojcu Captain Colda, Firestorm przechodzi zmiany, dostajemy kolejne fundamenty pod Legends of Tomorrow, twórcy nie dają nam zapomnieć o Reverse-Flashu, pada kilka słów o Hunterze Zolomonie, wprowadzono koncepcję Time Wraiths oraz Black Flasha, Mark Hamill wraca jako podstarzały Trickster, a na deser podczas podróży na Earth-2 (tym samym tworząc multiverse) zaserwowano przebłyski z Supergirl oraz The Flash (1990).
Dalej już tak różowo nie jest. Podobnie jak w Arrow zaczyna się odczuwać zmiany w nacisku na poszczególne warstwy. Pierwszy sezon The Flash to przede wszystkim schemat łotra tygodnia, którego odcinki łączy jeden wątek prowadzący do finału. Tutaj ten wątek wyciągnięto na pierwszy plan, a łotr tygodnia stanowi tylko zapchajdziurę, tym bardziej odczuwalną, że wtedy też wciska się coraz większe elementy dramy. Z tych ostatnich nie wszystkie są złe, np. wątek z Patty Spivot był w porządku, z dobrą chemią między nią i Barrym, ale że Allen „musi” być z Iris, szybko zamknięto temat, a na koniec sama panna West stwierdza, że skoro gazeta z przyszłości i alternatywne wersje mówią, że będą razem, to nie ma wyjścia. Tym samym nawet jeśli pominiemy na moment komiksy, jest to chyba jeden z najbardziej wymuszonych i mdłych związków w serialach o superbohaterach. Natomiast od samego początku nie podoba mi się to, jak poprowadzono motyw ze zwątpieniem Flasha w siebie, bo kończy się to dreptaniem w kółko, za każdym razem, gdy znajdzie się na to miejsce w odcinku.
W ostatecznym rozrachunku elementów na plus było dla mnie więcej, niż na minus, ale spadek formy jest odczuwalny. Dobrze mi się oglądało, lecz już bez tego pierwotnego zachwytu i wyczekiwania na kolejny odcinek. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz