Gdzież to agenci jeszcze nie byli? No chyba tylko w kosmosie. Ty to notujesz? Nie, czekaj!
Tak jest, piąty sezon otwiera kombinacja earworma, jakim jest This Must be the Place (Naive Melody) zespołu Talking Heads, oraz szybkie oddelegowanie naszych bohaterów nie tylko w kosmos, ale także w przyszłość, w której nad resztkami ludzkości władzę sprawują pobratymcy Ronana Oskarżyciela – Kree.
Wbrew dość spokojnemu utworowi zawiązanie akcji to trzęsienie ziemi rodem z Hitchcocka. Napięcie również rośnie, ale pada tak w 1/3 sezonu, gdy fabuła przywraca status quo i każe postaciom działać tak, by nie doszło do wydarzeń przedstawionych na początku.
Nie wiem, w którym momencie na dobre zaświeciła się lampka, że może to być ostatni sezon, ale po powrocie do teraźniejszości właśnie tak poprowadzono przebieg wydarzeń. Oprócz próby wpłynięcia na przyszłość powracają postacie i przedmioty, o których widzowie przeważnie zdążyli zapomnieć. Chęć dopięcia wszystkiego na ostatni guzik jest tak wielka, że w fabule sezonu odczuwa się przestoje, a odcinki stylizowane na horror chyba najbardziej cierpią na syndrom zapchajdziury.
Z ciekawostek należy wymienić nawiązanie do już trwającej inwazji Thanosa oraz powrót programu Deathlok.
Gdyby na tym etapie zakończono emisję, może miałbym więcej wyrozumiałości, ale mając świadomość, że będzie ciąg dalszy, ciężko mi się na nią zdobyć, zwłaszcza po bombie, jaką był dla mnie czwarty sezon. Moja ocena: 3+, zaniżona przede wszystkim przez ślamazarne tempo 2/3 tego sezonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz