Tom I: Cienie śmierci
Nie wiem, czy zdarzyło wam się grać w planszową wersję Gry o tron. Jest tam podział na trzy fazy: faza Westeros, podczas której zagrywa się wydarzenia wpływające na wszystkich graczy; faza planowania polegająca na przypisywaniu rozkazów swoim wojskom oraz faza akcji, gdy się te rozkazy rozstrzyga. Czytając Ucztę dla wron odniosłem wrażenie, jakbym czytał relację z kolejnego etapu rozgrywki. Gra o tron – rozstawienie pionków i rozkazów. Starcie królów – rozstrzygnięcie ruchów. Nawałnica mieczy – rozegranie konsekwencji dwóch poprzednich faz. Uczta dla wron, a już na pewno jej pierwszy tom – rozstawienie pionków i rozkazów. Postacie, które zginęły w poprzednich fazach, teraz nie są dostępne. Zastąpiły je nowe pionki. Nie wszystkie przypadną wam do gustu (choć ja na dobór nie narzekam), ale każda ma swoją rolę do odegrania, nieważne jak trywialną.
Tutaj dochodzę do sedna. Po wydarzeniach szokujących z pierwszej części, na wielką skalę z drugiej oraz zwrotami akcji z trzeciej, fundującej nową sytuację, mamy czwartą, gdzie autor nie stara się nas niczym zaskoczyć (a przynajmniej ja nie odniosłem takiego wrażenia), tylko na nowo rozstawia pionki. W trakcie lektury tego tomu dosłownie dwa razy opisano sytuację, którą można interpretować jako zwrot akcji (i chyba te jako jedyne miały też jakąkolwiek walkę), ale na pewno nie tego kalibru, co poprzednio.
W przeciwieństwie do niektórych znajomych nie nudziłem się, a jak już znalazłem czas na czytanie, Cienie śmierci dosłownie pochłonąłem. Książkę polecam każdemu, komu struktura serii przypomina rozgrywkę w grze planszowej. Moja ocena: 5.
Tom II: Sieć spisków
Z tym tomem mam już dylemat. Z jednej strony to więcej tego samego, co w pierwszym. Z drugiej… to więcej tego samego, co w pierwszym… U większości postaci akcja spowalnia, przez co ma się wrażenie, że zarówno w skali indywidualnej, jak i całej opowieści niewiele się dzieje. Trzeba przy tym pamiętać, że nie ma tu wielu bohaterów i nie mam na myśli tych martwych. Brak tu tak połowy obsady. Im Martin poświęcił kolejną książkę.
Innym aspektem jest to, że niektóre z rozdziałów wydają się być oderwane od głównej intrygi. Niby żaden nie jest, ale czasem odległość między postaciami lub rzadkie wzmianki o tym, co się dzieje w stolicy, sprawiają właśnie takie wrażenie. Ciężko też wtedy nie odczuć czegoś w stylu: Dlaczego czytam o Dorne i Martellach, skoro bardziej interesuje mnie Królewska Przystań? Mnie każdy z tych kawałków układanki interesował, ale skoro nawet przy zainteresowaniu zapala się taka lampka, czytelnicy, którzy mają swoich faworytów wśród bohaterów, mogą odczuć znużenie. Inna sprawa, że nawet jeśli waszym ulubieńcem jest Jaime, Brienne, czy ktoś inny z tej części, jest szansa, że lektura was nie porwie. Nie bez powodu pisałem przy poprzednim tomie o rozstawianiu pionków. Tutaj przejawia się to tym, że jest jeszcze więcej łażenia, gadania (i nie mam na myśli spiskowania, choć trochę go jest) i stosunkowo mało akcji, więc i emocji mniej.
Jak widać, przy tym tomie łatwiej było mi teoretyzować na temat takich odczuć, ale ja sam nadal bawiłem się bardzo dobrze. Może dlatego, że przestoje zawarte w fabule akurat wpasowały się w pozostałe, bardziej dynamiczne twory, które pochłaniałem w tym czasie. Moja ocena: 5-, choć muszę podkreślić, iż w przypadku lektury obu tomów jako całości jest szansa, że siądziecie podekscytowani, a z biegiem czasu i kolejnymi stronami zainteresowanie opadnie (delikatnie mówiąc).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz