Billy Batson jest sierotą. No prawie. Zgubił kiedyś matkę i teraz próbuje ją odnaleźć, uciekając z każdej rodziny zastępczej do jakiej trafi. Po ostatniej akcji, podczas której zrobił policjantów w konia, przygarnia go kolejna rodzina. Pierwszego dnia szkoły wdaje się w bójkę z chłopakami gnębiącymi jednego z jego nowych „braci”. Po krótkiej wymianie ciosów Billy ucieka do pobliskiego metra. Tylko pociąg zamiast na kolejnej stacji zatrzymuje się w kryjówce starego czarodzieja. Starzec przekazuje dzieciakowi swoją moc i znika. Dowcip polega na tym, że Billy nie ma zielonego pojęcia, co z tym fantem zrobić dalej.
Zacznę tak: Shazama czytałem tylko w wersji New 52 (z której zresztą to widowisko czerpie garściami), z filmów kojarzę go przede wszystkim jako postać drugoplanową, jeśli nie liczyć shorta: Superman/Shazam!: The Return of Black Adam. Tak więc jakieś tam pojęcie na temat postaci miałem, na pewno większe niż w przypadku Ant-Mana, czy Guardians of the Galaxy. Jednak nawet to nie przygotowało na taką jazdę bez trzymanki.
Na początek trzeba wyjaśnić jedną rzecz – zwiastun zapowiada komedię. O ile nie da się odmówić tego elementu filmowi, nie jest to motyw przewodni/gatunek, do którego da się zakwalifikować ten tytuł. Nie jest to zła rzecz, gdyż Shazam! wciąż jest wszystkim, czego oczekuję od kina superbohaterskiego. Jest to przede wszystkim rozrywka, w której udało się nieinwazyjnie zawrzeć niegłupi morał dotyczący rodziny i bycia dobrym człowiekiem. Jest to także opowieść o chłopaku szukającym swojego miejsca na świecie i to akurat w durnym wieku, gdy emocje szaleją. Jest to również historia innego człowieka, takiego który miał wszystko to, czego szukał Billy, ale w jego przypadku zadziałało to destruktywnie.
Jak banalnie nie zabrzmiałby powyższy opis, aktorzy starają się przez cały seans, by wydarzenia wypadły wiarygodnie. Efekt końcowy jest nieziemski. Aktorzy grający dzieci spisują się fenomenalnie w rolach dorastających osób, które znajdują się w niełatwej sytuacji. Dorośli zresztą też dają popis. Prym wiedzie Zachary Levi, który gra dorosłego zachowującego się jak nastolatek, który dostał zajefajną zabawkę. Nawet Mark Strong grający antagonistę wypada w miarę wiarygodnie (nie spodziewajcie się nikogo pokroju Kilgrave’a, Kingpina lub Lokiego, ale z drugiej strony nie jest to też Malekith, czy Crossbones).
Część komediową wymieszano w idealnych proporcjach z poważnymi wątkami. Do tego humor jest mocno zróżnicowany. Nie chodzi tylko o dziecinne zachowanie Shazama i konsekwencje tegoż. W dialogi wpleciono zabawne nawiązania do popkultury. Ponadto film parodiuje gatunek superbohaterski. Trzeba pamiętać, iż jest to świat, którego bohaterowie żyją obok Supermana i innych trykociarzy, więc gdy Shazam i inny dzieciak idą do handlarza nieruchomościami, by kupić superbohaterską kryjówkę, ciężko nie parsknąć śmiechem. A takich prób ugryzienia czegoś, co dla widza jest fikcją, a dla postaci częścią rzeczywistości jest więcej i każda udana.
Poważniejsza warstwa działa równie sprawnie. Ciekawostką jest sposób mieszania wszystkiego. Raz mamy dowcip, by zaraz zajechać w ciemną uliczkę rzeczywistości, a potem rozbić napięcie naprawdę czarnym humorem. Jeśli ktoś planuje zabrać dzieci na seans, powinien być świadom kilku rzeczy. Po pierwsze – film potraktuje je równie poważnie, co dorosłego. Nie będzie owijał w bawełnę, a trudniejsze sprawy wyjaśni tak, by nie było wątpliwości. Do tego nie ugrzecznia pewnych aspektów. Nastolatki tutaj przeklinają, a wątek matki Billy’ego co raz próbuje grać na emocjach (ale nadal podpada pod kategorię wyraźnego wytłumaczenia sytuacji, bez taniego efekciarstwa). Po drugie – pokolenie urodzone lub dorastające w latach ’80 prawdopodobnie będzie się dobrze bawiło, bo opowieść ma klimat i urok rodem z filmów typu The Goonies. Jako że w tamtym okresie kategorie wiekowe miały trochę inny wydźwięk. Nadane tu PG-13 odzwierciedla PG/PG-13, jakie przypisano tytułom pokroju nie tylko wspomnianych Goonies, ale także Gremlins, niż Żółwie Ninja Michaela Baya. I nie bez powodu przytaczam akurat te wredne pokraki. W Shazam! pojawiają się potwory, których projekt śmiało można wrzucić do Diablo 3, a co najmniej jedna scena należy do tych, które niekoniecznie chcecie pokazać nieletniemu. Niby krwi w niej nie ma, ale jest na tyle wyrazista wizualnie, że nie ma wątpliwości odnośnie tego, co się dzieje. Dorosłego może co najwyżej zaskoczyć dość gwałtownym wtargnięciem na ekran, ale małolata może zwyczajnie przestraszyć. Dla mnie jest to plus, zwłaszcza że reżyser przed tym obrazem kręcił horrory i od strony technicznej tej konkretnej scenie nie da się nic zarzucić, ale uprzedzić musiałem.
Jeśli miałbym się czegoś czepić, to byłaby to jedna sprawa: trochę wydłużony finał. Ja rozumiem, że końcowa walka powinna mieć impet i wodotryski, ale są w niej takie chwile, że chce się powiedzieć: ile można? Jednak na tle całego seansu to naprawdę pierdółka. Ogólnie bawiłem się bardzo dobrze i mam cichą nadzieję, iż trend wyznaczony przez Wonder Woman, Aquamana i teraz Shazam! będzie trwał. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz