Po klapie Inhumans byłem zaskoczony, że ktoś jeszcze chce ryzykować z przenoszeniem kolejnych serii komiksowych na mały ekran. Ba, i do tego dołączać je do MCU! Niby w tym samym czasie seriale netflixowe cieszyły się powodzeniem, ale Runaways nie miało być na tej platformie. Trafiło na Hulu.
Przyznam się, że jest to jedna z tych serii, o których nie wiedziałem absolutnie nic. Nawet tego, że istnieje. Jednak jak tylko ogłoszono, iż powstaje adaptacja, zabrałem się za nadrabianie zaległości. Co było o tyle prostsze, że wydawnictwo Egmont zaczęło wydawać tę serię w zbiorczych tomach, a po lekturze pierwszego z nich mogłem z czystym sumieniem chapnąć od razu cały sezon.
Założenie fabularne jak na produkcje w MCU jest nietypowe. Grupa nastolatków odkrywa, że ich rodzice to taka podręcznikowa ekipa złoczyńców. Żeby było jeszcze ciekawiej, w tym samym czasie wychodzi na jaw, że dzieciaki też nie są takie zwyczajne. Postanawiają zorganizować się i uciekają z domów.
Komiks niemal od początku rzuca czytelnika w wir akcji. O bohaterach nie wiemy praktycznie nic. Tylko tyle, że ostatni raz widzieli się kilka lat wcześniej i że wcale nie mają ochoty na spędzanie czasu w swoim towarzystwie, a potem jest już z górki. Z serialem, niestety, tak dobrze nie jest. Z jakiegoś powodu pozmieniano od groma rzeczy, w tym relacje między postaciami, ich pochodzenie, możliwości, a nawet cele. Jestem w stanie zrozumieć zmiany podyktowane np. brakiem praw do wykorzystania tego i owego. Np. komiks od początku uwzględnia całe dobrodziejstwo inwentarza, jakim są poszczególne serie. Jeden z bohaterów gra w grę, w której postacie bazują zarówno na Avengers, jak i X-Men. Z kolei pośród osób pokazanych na kartach opowieści oprócz ludzi jest też miejsce dla kosmitów i mutantów. Z jednej strony na tym etapie cyrk związany z prawami do ekranizacji X-Men i Fantastic 4 wciąż trwał, z drugiej mieliśmy już za sobą filmowych Guardians of the Galaxy, Agents of S.H.I.E.L.D. oraz Inhumans, a i tak z Runaways wycięto nawiązania i smaczki dotyczące obu tych grup. Żeby było śmieszniej, w obsadzie jest jedna postać, która była już na dużym ekranie – w originie Doctora Strange’a. Podejrzewam, że raczej jest to niedopatrzenie, niż zamysł.
Nawet jeśli zaakceptujemy wprowadzone (niezależnie od powodu) zmiany, z ich konsekwencjami tak łatwo nie będzie. Nowe tło fabularne wymaga dość obszernej ekspozycji, rozwadniającej tempo akcji. Oryginał czyta się naprawdę szybko, a kolejne istotne informacje są podawane na bieżąco. Autorom udaje się w ten sposób stworzyć i utrzymać napięcie niemal do samego końca. Natomiast w serialu powsadzano tony nowych informacji między najważniejsze wydarzenia i praktycznie wywalono całe napięcie oraz większość zwrotów akcji. Najlepszym przykładem będzie wspomniana ucieczka. W Volume 1 następuje tak mniej więcej w połowie tomu, może wcześniej. W serialu jest to finał sezonu…
Do rzeczy pozytywnych zaliczę na pewno specyficzny klimat oraz muzykę (utwór otwierający jest prosty w swej konstrukcji, ale jednocześnie pasuje idealnie). Aktorzy – dobra gra, dobra charakteryzacja. Dobór do ról nastolatków świetny, do dorosłych… nie do końca. Panie i panowie starają się, ale mimo wszystko nie są tak złowieszczy, jak w oryginale, zwłaszcza ojciec Alexa.
Runaways jest średnie jako adaptacja i niewiele lepsze jako samodzielna historia. W pierwszym wypadku liczba zmian przyprawia o ból głowy, w drugim do oglądania potrafi zniechęcić tempo opowieści. Jeśli jednak nie nastawiacie na się na jakość pokroju Daredevila i potrzebujecie wyłącznie zapychacza przed kolejnymi filmami z MCU, można rozważyć seans. Moja ocena: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz