Titans od początku mieli pod górkę. Zaczęło się od projektu kostiumów, przez dobór aktorów, a skończyło na zwiastunie, w którym postanowiono wykreować „mroczniejszy” klimat niż w filmach Snydera. Przez pierwsze trzy odcinki oglądałem serial bez większego przekonania, ale jak tylko wyzbyto się głupawego tonu, jaki wykreował zwiastun, historia zaczęła mnie wciągać, przekonywać do siebie, a po zakończeniu... czekam na więcej. Żeby nie było, to nadal próba poważniejszego i mroczniejszego potraktowania Tytanów. Np. Robin nie przebiera w środkach, łamie kości przeciwnikom, kaleczy ich, a twórcy serialu nie kryją się z przelewaniem krwi. Jednak nie licząc paskudnego filtru na obrazie, te zabiegi nie wypadają tak karykaturalnie, jak to sugerował wspomniany zwiastun.
Gdybym miał krótko opisać fabułę, powiedziałbym, że jest ona o postaciach szukających swojego miejsca na świecie. Ich przeszłość co jakiś czas upomina się o nie, a los postanowił zebrać je do kupy. Dzięki takiemu zabiegowi, gdzie by nie rzucić bohaterów, intryga sama się nakręca, a jeśli nawet na moment spowolni, mamy drugoplanowców do dyspozycji.
Postacie to dla mnie najmocniejsza strona serialu. Gdy byłem młodszy, nie cierpiałem Dicka Graysona. Przynajmniej jako Robina. Z wiekiem zmieniłem nastawienie, zwłaszcza po tym, jak został Nightwingiem. W serialu mamy okazję obserwować okres między opuszczeniem Batmana (gdy chłopak jest wciąż rozczarowany swoim mentorem), a przyjęciem nowej tożsamości. Dick koniecznie chce udowodnić, że nie musi działać jak Batman, ale za każdym razem robi dokładnie odwrotnie. Raven jest przerażona swoją mocą. Starfire w ogóle nie wie, kim jest. I chciałbym powiedzieć, że Beast Boy jest na doczepkę, ale to nie do końca prawda. Wyrusza z ekipą dlatego, że poprzednia (Doom Patrol) była jeszcze bardziej porypana. Aktorzy dobrze spisują się w swoich rolach, dzięki czemu nie ma wątpliwości, jakimi emocjami jest targana dana postać. To samo tyczy się pozostałych superbohaterów: Hawk i Dove są zwyczajnie sympatyczni, Doom Patrol pogibany (tutaj przyznam się, że oprócz faktu istnienia grupy w momencie oglądania serialu nie znałem oryginału), ale najlepszym gościem z tego szeregu jest bez dwóch zdań Jason Todd. Dla niewtajemniczonych: w komiksach Jason był drugim Robinem. Jednak w przeciwieństwie do Dicka był krnąbrny, zachowywał się jak największy buc i w ogóle mało kto go lubił. Dzięki Titans nie trzeba nadganiać żadnego komiksu, by się o tym przekonać. Epizod poświęcony Jasonowi idealnie odwzorowuje jego charakter.
Sceny akcji i efekty specjalne są w porządku, ale bez rewelacji. Te pierwsze ciut słabsze, niż np. pierwsze dwa sezony Arrow, z kolei te drugie ciut lepsze niż poziom prezentowany w Arrowverse.
Jeśli chodzi o wady, wspomniałem już o pierwszych trzech odcinkach oraz paskudnym filtrze na obraz. Jest jeszcze jedna rzecz, która zgrzytała mi przez większość seansu – wygląd Starfire. Nie chodzi mi o dobór aktorki, tylko jej charakteryzację i kostium. Z jednej strony mają jakieś tam uzasadnienie fabularne, z drugiej w większości recenzji napotkacie stwierdzenie, iż wizualnie robią z niej prostytutkę. Pozostaje mieć nadzieję, iż drugi sezon podniesie poprzeczkę we wszystkich tych aspektach i nie trzeba będzie czekać X odcinków, aż zacznie wciągać.
Jeśli brać pod uwagę pozycję startową Tytanów, wybrnięto z niej z tarczą, a proponowana opowieść jest warta tego, by dać jej szansę. Zakładając, że lubicie gatunek superhero i jesteście w stanie przeboleć te 3 odcinki na start. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz