niedziela, 23 czerwca 2019

Child’s Play (2019)


Oto kolejna seria, która nie oparła się współczesnym trendom i została odświeżona… choć nie do końca. Zazwyczaj tego typu remake’i lądują w momencie, gdy oryginalna seria jest zakończona i nikt nie chce dorabiać kolejnego numerka. Z Chuckym wyszło inaczej, gdyż nie dość, że jego ostatnia odsłona (Cult of Chucky) gościła na moim ekranie zaledwie rok temu, to jeszcze wytwórnia ma zamiar ją kontynuować chyba w formie serialu. W rezultacie otrzymujemy dwie podobne serie. Niby fajnie, bo zawsze to więcej slasherowej dobroci, ale nie od dziś wiadomo, że produkcja produkcji nierówna.

Ogólny zamysł jest dokładnie ten sam, co w pierwowzorze z 1988 roku. Andy, dzieciak, odludek, mieszkający z matką otrzymuje na urodziny zabawkę-hit: lalkę Good Guy/Buddi. Szybko wychodzi na jaw, że taka zwykła lalka to nie jest, ale nawet gdy zaczynają padać trupy, nikt nie wierzy Andy’emu, że to zabawka jest mordercą.

Tutaj napiszę tak: jeśli lubicie slashery jako gatunek, to nowa Laleczka (z jakiegoś powodu polski tytuł pomija tym razem imię) jest poprawnie zrealizowanym widowiskiem. Jedynym jej grzechem jest tempo. Autorzy starają się budować atmosferę, napięcie, ale na każdym kroku czuć, że już nie mogą doczekać się, aby zacząć zabijać. Przez co każda scenka wydaje się być przycięta. Natomiast samo zabijanie wychodzi im spektakularnie, krwawo i dość różnorodnie, choć niezbyt oryginalnie (jedna ze scen przypomina klimatem serię Saw, a jak na ironię – zawiera właśnie piłę). Wizualnie jest w porządku i faktycznie da się odczuć, że ktoś z nowej wersji filmowej To maczał w tym palce (a jeśli nie, to dobrze naśladuje).

Nowe Child’s Play wypada gorzej jako… właśnie Child’s Play. Każda bardziej znana seria slasherów stara się mieć jakiś patent, który odróżnia ją od pozostałych. Dzięki czemu wiadomo, że jak widzimy faceta w masce hokejowej i z maczetą – chodzi o Jasona Voorheesa. Koleś w masce Williama Shatnera, w kombinezonie i z nożem kuchennym – Michael Myers. A poparzeniec z rękawicą z ostrzami – Freddy Krueger. Natomiast Chucky to była lalka z duszą mordercy: Charlesa Lee Raya. No i to jest największa zmiana. Zamiast opętanej zabawki mamy anty-Johnny’ego 5, który po usunięciu protokołów bezpieczeństwa zamiast oglądania The Three Stooges i scen tanecznych z Saturday Night Fever zalicza Teksańską masakrę piłą mechaniczną. Nowego Chucky’ego definiują dosłownie trzy rzeczy: a) Andy ma być radosny/bawić się – ktokolwiek przeszkadza w zabawie, musi zginąć, b) Andy ma być bezpieczny – ktokolwiek go krzywdzi, musi zginąć, c) Chucky jest najlepszym przyjacielem Andy’ego, inni najlepsi przyjaciele muszą zginąć. Przy czym warto jeszcze wspomnieć o tym, że w przypadku sytuacji a) Chucky ma sposobność widzieć Andy’ego rechoczącego na widok rzezi we wspomnianej Masakrze. Dlatego też temu filmowi jest znacznie bliżej do opowieści o zbuntowanych  urządzeniach, pojazdach i innych gadżetach. I to tylko tych, które zyskały świadomość, a nie były opętane. Końcowa scena wręcz przypomina niezamierzoną parodię finału… trzeciego Terminatora… Pewnie, że daje to spore pole do popisu, bo Chucky jako zabawka nowej generacji potrafi komunikować się z innymi urządzeniami firmy, która go wyprodukowała, ale przez to ciężko mi było traktować go jako Chucky’ego. Zwłaszcza, że w ramach takiej wisienki na torcie ten w wykonaniu Brada Dourifa klął jak szewc, a ten Marka Hamilla (swoją drogą, świetnie mu wyszło bycie strasznym w sposób inny, niż jego Joker) tylko cytuje zasłyszane bluzgi. Podsumowując: to mogłaby być zupełnie inna zabawka/postać, tylko przez wzgląd na chęć szybkiego zysku podpięto się pod tę serię.

Pozostają jeszcze smaczki nawiązujące do innych filmów wytwórni, ale to już dla wytrwałych. Jako slasher nowa Laleczka to film na 4-, zaś jako część serii wypada, moim zdaniem, słabiej. W tym wariancie: 3.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz