Sezon zaczyna się dokładnie w momencie, w którym poprzedni się skończył. Nie ma żadnego przeskoku typu: pół roku później. W poprzednim sezonie od czasu do czasu pojawiała się tajemnicza dziewczyna. Tutaj od razu dowiadujemy się, że jest nią Nora West-Allen, córka Barry’ego i Iris z przyszłości, a także speedster o pseudonimie XS. Tym samym obsada znowu rośnie.
Nie wiem, co jest dziwniejsze w tym sezonie. Fakt, że motyw przewodni stanowi dokładne przeciwieństwo siódmego sezonu Arrow (w Arrow osoba z zewnątrz stara się rozbić rodzinę/dziedzictwo, we Flashu osoba z zewnątrz stara się utrzymać to w kupie), czy to że panuje tu taki sam bałagan.
Mniej więcej połowa odcinków nadaje się do oglądania. Przypominają klimat sezonów jeden i dwa, tylko trochę bardziej stonowany (z nielicznymi wyjątkami, które właśnie są tymi najlepszymi). Pozostałe odcinki to straszenie nowym łotrem – Cicadą, który cierpi na ten sam syndrom przepakowania, co Thinker, z tą różnicą, że zamiast kombinować, ten ma przypadkowo potężny gadżet do dyspozycji. Mało tego (tutaj rzucę spoilerem), gdy widz ma wrażenie, że ekipie udało się załatwić problem wcześniej, niż ustawa przewiduje, okazuje się, że w linii czasu jest kolejna osoba z tymi samymi możliwościami i trudniej ją pokonać… Yay? Poza tym, gdy robi się wielkie halo z powodu powrotu Reverse Flasha, kolejnego Wellsa oraz pojawienia się Godspeeda, a potem wszystko słabo wykorzystuje, ciężko się nie zdenerwować. Kiczowate perełki pokroju nawalanki między Groddem i King Sharkiem to za mało.
Wracając do bałaganu. Barry pozostaje hipokrytą w kwestii podróży w czasie. Non-stop przypomina Norze, że to jest be, bo przecież o Flashpoincie rzadko się już wspomina. Iris i Barry wreszcie wracają do swoich zawodów, ale nie są nawet w połowie tak wydajni w tym, jak Ralph w swojej działce. Ba, w ogóle wszystko, co nie dotyczy głównych bohaterów jest lepiej zrealizowane, nawet wątek z poszukiwaniem ojca Caitlin. Największa wtopa to jednak szkolenie XS, które wygląda, jakby było pisane z myślą o Kid Flashu, ale ten przecież siedzi w Tybecie i pomimo tego, że mógłby się przydać, nikt po niego nie dzwoni (ba, w piątym odcinku Iris twierdzi, że nie ma po kogo…). A dlaczego akurat to jest słabe? Bo zakończenie sezonu sprawia, że cały ten wysiłek można rozbić o kant tyłka. Na deser zostaje eksploatowany znany choćby z X-Men: The Last Stand wątek lekarstwa na meta umiejętności oraz to, że aktor grający Cisco podobno odchodzi z serialu, a aktorka odpowiedzialna za Caitlin rozważa to samo.
Jeśli więc macie cierpliwość, by wyłapać te przyjemnie kiczowate odcinki, piąty sezon zasługuje na 3-. Jeśli nie macie cierpliwości (co jest bardziej prawdopodobnym wariantem), to sezon jest tak samo słaby jak siódmy Arrow.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz