Tak jak pierwszy sezon zostawił mnie z uczuciem obojętności (bez rewelacji, ale i bez żałowania zainwestowanego czasu), tak drugi to istna kolejka górska. Niestety, nie do końca przemyślana, bo zamiast serwowania różnych wrażeń, na każdy dobry pomysł przypada spadek formy.
Otwarcie sezonu jest jednym najbardziej konsekwentnych, jakie widziałem w serialach, a już na pewno w Arrowverse. Oprócz kontynuacji wątków osobistych, pociągnięto też te społecznościowe – to na plus. Na minus trzeba policzyć to, że te drugie szybko się rozmywają, przez co gdy w późniejszych odcinkach pojawia się jakiś protest, to nie do końca wiadomo, przeciwko czemu (oprócz ogólnie pojętej niesprawiedliwości).
Kolejnym takim przykładem oraz powodem do zwiększenia zaangażowania widza są zmiany w postaciach. Drugi sezon uświadomił mi, dlaczego pierwszy nie dość, że był średni, to jeszcze pozostawiał mnie obojętnym na losy bohaterów. Otóż tutaj autorzy wreszcie postanowili naruszyć nietykalność postaci w zauważalny sposób. BL przynajmniej raz dostaje konkretny łomot, Jefferson traci stanowisko w pracy, struktura rodziny zostaje zachwiana, a do tego mamy powracającą osobę, która przechodzi przemianę. Ten ostatni wątek poprowadzono na tyle dobrze, że wręcz kibicowałem zaangażowanym personom. Ba, jego (prawie) koniec naprawdę mnie zaskoczył… Tylko że efekt końcowy strasznie rozmyto kolejnymi odcinkami, a w finale sezonu pokazano, że tak naprawdę wszystkie te starania można rozbić o kant tyłka…
Pozostałe elementy stoją na tym samym poziomie, co poprzednio. Średnie sceny akcji oraz efekty specjalne (choć tych jest więcej przez wzgląd na większą liczbę zaangażowanych metaludzi). Muzyka ciut bardziej zróżnicowana i całkiem fajna. Nawet główny zły powrócił, tylko przydupasów zmienił. Gdyby nie zakończenie sezonu, dałbym mu wyższą ocenę, a tak S2 jest dla mnie górną półką stanów średnich. Moja ocena: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz