Najlepszym podsumowaniem (tak na dzień dobry): bardzo dziwny sezon. Od samego początku twórcy próbują eskalować konflikt nakreślony w drugim sezonie. Jednak pomimo rozproszenia postaci i dość „trudnej” sytuacji mającej symulować okupację, nie czuć zagrożenia, przez co znowu ciężko się w cokolwiek zaangażować. Dodatkowo odniosłem wrażenie dreptania w kółko. Na każdą decyzję, która miała popchnąć rozwój wydarzeń do przodu (np. BL atakujący kluczowe miejsce) przypadała inna przywracająca pierwotny stan rzeczy (główny zły mówiący: Wiem, że to ty, ale nie mam dowodów. Następnym razem nie upiecze ci się). Taki stan rzeczy trwa mniej więcej do eventu łączącego wszystkie serie Arrowverse (Crisis on Infinite Earths). Potem serial rusza z kopyta, choć nawet tu nie pozbyto się pewnej dozy „bezpieczeństwa” zwalniającego tempo. Więc zamiast totalnej rozwałki między dwoma (czasem trzema) frakcjami jest zabawa w partyzantkę lub potyczki typu 5 na 5. Ponadto im bliżej końca, tym bardziej czuć wypełniacze. Seria ma tylko 16 odcinków, ale w końcowych odnosi się wrażenie, że co druga scena kopana to zapchajdziura. Niemniej jednak trzeci sezon udało się zakończyć tak, że odczuwa się satysfakcję i gdyby serial na tym stanął, byłoby ok.
Najzabawniejsze są zmiany w pisaniu samej opowieści. W dzisiejszych czasach, gdy porusza się tematy rasowe, mniejszości seksualnych, czy równości płci, autorzy ograniczają się do wrzucenia tego do wora z napisem „Różnorodność”, byle tylko odfajkować pozycje na liście. W pierwszych dwóch sezonach miałem takie wrażenie. W trzecim autorzy chyba wreszcie doszli do wniosku, że pora opowiedzieć coś ciekawszego, a postacie nie skupiają się na aspektach z wora. Nadal posiadają te cechy, ale tym razem nie są nimi ograniczone. Nie ma np. sytuacji, w której postać jest wkurzoną lesbijką i to tyle, co da się o niej powiedzieć. Gdy jedna z córek mówi BL, żeby sobie wsadził swój „man privilage”, ojciec patrzy na nią na zasadzie: „Czyś ty na łeb upadła?” Potem następuje dialog próbujący uzasadnić zdanie córki i niby od początku wiadomo było, o co jej chodziło, ale właśnie ten dialog pokazuje, że twórcy nie chcą rzucać stereotypami i pustymi archetypami, że jest miejsce na rozwój. Fakt, nadal zdarzają się niewprawne rozmowy typu „Naziści to zło całego świata.”, które potem są popierane przykładami innych konfliktów tylko po to, by efekt końcowy został zaorany toporną sceną następującą po rozmowie. Ale całościowo widać rozwój, a to już coś.
Trzeci sezon Black Lightning ma swoje problemy, jak nierówne tempo na początku i trochę zbyt nieśmiałe eksperymentowanie z formułą. Nie do końca też podobało mi się odejście od street level hero z pierwszego sezonu na rzecz większej skali rozpierduchy. Ostatecznie bawiłem się dużo lepiej niż poprzednio. Na tyle lepiej, by dać ocenę 4-, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że aspekty, które w moich oczach podciągnęły poziom, dla innych mogły być niewystarczające, co czyniłoby sezon trzeci takim samym, trójkowym przeciętniakiem, jak jego poprzednicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz