Przy pierwszym sezonie bawiłem się lepiej, niż oczekiwałem. Do drugiego podchodziłem już z jakimś entuzjazmem, ale nadal ostrożnie. I okazało się, że słusznie. W tym sezonie jest sporo dobrych rzeczy, lecz trochę też spaprano.
Pierwszy odcinek na szybko sprząta cliffhanger z poprzedniego sezonu i przeskakuje o trzy miesiące. Efektem czego jest soft reboot serii. Tak jakby ktoś zorientował się, że apokalipsa to jednak trochę za dużo dla nie do końca uformowanej drużyny. W związku z tym fabuła drugiego sezonu jest dużo bardziej przyziemna, osobista i wyjaśnia wszystko, co stało za upadkiem poprzedniego składu Titans. Dick Grayson jest zmotywowany, by odtworzyć ekipę z nowymi ludźmi, ale na drodze do tego staje Deathstroke, Cadmus i kilka innych przeciwności losu.
Pierwsze osiem odcinków łyknąłem raz dwa. Atmosfera jest tu ciut lżejsza niż poprzednio, klimat jakby bardziej komiksowy, bo postacie starają się wyglądać i zachowywać jak superbohaterowie z kart zeszytów. Pod wieloma względami zawiązywanie się nowej wersji Tytanów będzie przypominało Young Justice, co policzę na plus. Jason Todd to nadal dupek, ale nawet on zalicza kilka scen, w których robi się go żal. Dick Grayson wreszcie wie, co robić ze swoim życiem. Starfire nie wygląda już jak prostytutka i też jest w pełni świadoma swoich możliwości. Superboy ma historię podobną do wspomnianego YJ, tylko że ta wersja zachowuje się jak dziecko, a nie wiecznie wkurzony nastolatek (żeby nie było, obie wersje miały swoje uzasadnienie i obie przypadły mi do gustu). Raven jest lepiej wyważona i gdy ma powód do strachu, to faktycznie boi się, a nie ciągle się trzęsie na zapas. Beast Boy też dostał coś do roboty, żeby nie skończyło się tylko na ślinieniu się do Rachel. Ponadto na deser mamy weteranów z poprzedniego składu: Hawka, Dove, Wonder Girl plus jeszcze kilka niespodzianek.
Pora trochę ponarzekać. Jak już zauważyliście akapit wcześniej – pierwsze osiem odcinków było w porządku. Od dziewiątego i do końca sezon zaczął się wlec. Niestety jest to patowa sytuacja. Z jednej strony chciano pokazać fabularną podróż od punktu A do B i to się chwali. Z drugiej jej przebieg i zakończenie są tak oczywiste, że ogląda się to raczej pro forma.
Nie jestem fanem podstarzałego Bruce’a Wayne’a, bo to wygląda, jakby był już w drodze do Batman Beyond, ale z drugiej strony to nie komiks, w którym Bruce był w tym samym wieku, a w międzyczasie miał ze 3 Robinów, którzy zdążyli dorosnąć. Gdyby jednak uwzględnić jakąś dozę realizmu, to faktycznie przy drugim Robinie mógłby już mieć tyle lat. Wayne’a gra tutaj znany z Gry o tron (Jorah Mormont) Iain Glen. Od strony aktorskiej pasuje, natomiast jeśli idzie o wygląd, to jakoś ciężko mi wyobrazić go sobie w kostiumie Batmana. Co prawda w 11. odcinku jest scena, w której faktycznie poza, sposób poruszania się i walki dodaje mu wiarygodności jako Batmanowi, ale jest to krótkotrwały efekt. Minimalnie podobny los spotkał Deathstroke’a. Tutaj gra go Esai Morales. Starszy, bardziej wykalkulowany i zdystansowany Deathstroke robi wrażenie, ale w kostiumie wydaje się być jakiś taki mały (co jest o tyle dziwne, bo do niskich nie należy). Może to kwestia tego, że podobnego wzrostu Manu Bennett (Deathstroke z Arrowverse i mój faworyt w tej roli) jest bardziej przypakowany i zajmował więcej miejsca w kadrze. Niemniej jednak pan Morales spędza w kostiumie sporo czasu, bierze udział w wielu scenach akcji i bijatykach, a przy okazji jest bardzo ludzką wersją tej postaci (kto wie, czy też nie najwierniejszą adaptacją w wersji live). Po prostu nie budzi we mnie takiego niepokoju, jak Bennett w drugim sezonie Arrow.
Oprócz tempa odcinków 9-13 jest jeszcze jedna rzecz, która nie przypadła mi do gustu. Wchodzę na terytorium spoilerów, więc jak ktoś chce się sam przekonać, zapraszam akapit niżej. W finale sezonu zostaje odstrzelona jedna postać. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ta śmierć jest tak bez sensu, w tak durnych okolicznościach, nie mająca nic wspólnego z rozwojem innych bohaterów, którzy mogliby się tu przydać, że ręce opadają. Wydaje się, że wciśnięto ją tylko po to, by mieć jeden wątek więcej w kolejnym sezonie, ale jeśli tego nie rozegrają dobrze, ta decyzja może odbić się czkawką.
W trakcie pierwszej połowy sezonu byłem święcie przekonany, że dam mu 5, taką miałem frajdę. Jednak spowolnienie w drugiej, durny wątek na koniec oraz pewne drobiazgi związane z dwoma postaciami sprawiły, że podobnie jak poprzednikowi muszę dać 4. Z tymże chciałbym podkreślić, że jest to na tyle dobrze napisany sezon, iż warto dać mu szansę nawet bez znajomości pierwszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz