Drugi sezon SAO, tym razem podzielony na trzy wątki. Pierwszym jest Phantom Bullet związany z Gun Gale Online – VRMMO z bronią palną i ekstremalnie podkręconym PvP. Na jego arenie pojawia się typ o jakże idiotycznej nazwie Death Gun, który twierdzi, że jego broń zabija nie tylko awatara, ale także kryjącego się za nim w świecie rzeczywistym gracza. Kirito zostaje zwerbowany do zbadania sprawy.
Spójnością ten wątek odpowiada pierwszemu z sezonu nr 1, ale przebija go lepiej poprowadzonym zakończeniem. Samo GGO ma cięższy klimat (nie tylko przez wzgląd na atmosferę rodem z cyberpunka i postapo), a historia i poruszane tematy tylko temu wydźwiękowi wtórują. Pod przykrywką opowieści z pogranicza fantasy i s-f widz otrzymuje takie zagadnienia jak stalking, kradzież danych, choroby psychiczne, traumatyczne przeżycia i ich wpływ na osobowość. Pewnie, że jest tu sporo głupotek typu wpisywanie danych do turnieju bezpośrednio w grze, zamiast w formularzu poza nią, albo tradycyjne przegadanie przebiegu akcji, które ją spowalnia (bo treść rozmowy dopiero co obejrzeliśmy odcinek wcześniej). Niemniej jednak to nadal dobre 14 odcinków, których finał potrafi utrzymać w napięciu (pomimo zapychania go w sposób, jaki nie powstydziłaby się oryginalna wersja serialowego Dragon Ball Z). Nowe postacie dobrze współgrają ze starymi. Nawiązania do 1. sezonu brzmią naturalnie i nawet naiwność bohaterów oraz umowność przedstawianej rzeczywistości nie przeszkadza.
Drugim wątkiem jest powrót do ALO i pomoc bogini Urd w obronie przed inwazją z Thryma. W tym celu Kirito i spółka muszą mu nastukać, a przy okazji zdobyć Excalibur. To raptem trzy odcinki radosnego naparzania oraz współpracy. Klimat ekipy próbującej pokonać ostatniego bossa w podziemiu przypomniał mi godziny wtopione we wspólne granie w tytuły MMO (ze wskazaniem na World of Warcraft oraz Guild Wars). I chociaż żadna z naszych rozgrywek nie wyglądała tak epicko, potrafiliśmy bawić się równie dobrze, co główni bohaterowie. Cały ten story arc uwydatnia, jak bardzo nasza rozrywka jest uboga (choć ciężko jej odmówić rozwoju). Jest tam taka fajna wzmianka o całym silniku generującym zadania, fabułę i lokację wyłącznie na podstawie mitologii i informacji z internetu. Do tego dochodzą przedmioty w pojedynczych egzemplarzach – no generalnie wszystko, co mi się marzy, odkąd miałem okazję zobaczyć, jak wygląda praca przy organizacji eventów przez GMów w starych MMO. Wracając do serialu – atmosfera tej opowieści jest dużo lżejsza tak w warstwie fabularnej, jak i nowych: wejściówce oraz zakończeniu. Widok kolejnej dziewoi za kratami trochę mnie zaniepokoił, bo myślałem, że będzie to odgrzewanie kotletów w postaci idiotyzmów z poprzedniego sezonu, ale nie – wybrnięto bardzo fajnie.
Trzeci i ostatni wątek zaczyna się niemal równie niewinnie. W ALO pojawia się gracz, który wyzywa wszystkich na pojedynki i nikt nie może mu dokopać, wliczając w to Kirito. Ostatecznie udaje się to Asunie. Gracz w ten sposób chciał sprawdzić, czy ktoś jest na tyle silny, żeby pomóc jego gildii w pokonaniu bossa jako jednej drużynie zamiast kilku. A potem dostajemy w łeb rzeczywistością. Na pierwszy plan wychodzą przesadzone ambicje rodziców w stosunku do dzieci, choroby śmiertelne wśród małolatów, technologie uśmierzające ból, a także rozwój urządzeń umożliwiających AI interakcję ze światem rzeczywistym. Balansowanie obu warstw fabularnych wyszło dobrze, choć nie uniknięto tradycyjnych bzdur w dialogach, np. Asuna pytająca Zekkena w stylu: „Więc te wyzwania rzucane graczom, to żeby wyłonić odpowiedniego?” Brzmi normalnie, prawda? Tylko że to pytanie pada niemal bezpośrednio po walce, w której sama wzięła udział i po tym, jak już Zekken wyjaśnił, dlaczego to robi.
Niemniej jednak to tylko czepianie się z mojej strony. Sword Art Online II jest o niebo lepszy od poprzednika i gdyby nie liczne odniesienia do oryginału, powiedziałbym, żeby tamten olać i zacząć od drugiego sezonu, nawet z jego dziwnymi dialogami. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz