Od początku nie miałem ochoty na ten serial. Tak jak lubię Toma Hiddlestona w roli Lokiego, tak serial o alternatywnym Lokim jakoś mnie nie przekonywał. Dodajcie jeszcze słabe rozwiązania fabularne z ostatnich produkcji Marvela lub żenujący poziom Black Widow, a otrzymacie stopień mojej niechęci. Pocieszający był tylko fakt, że tym razem zaserwowano raptem 6 odcinków.
Całość zaczyna się dokładnie w momencie, gdy Loki podczas chryi w Endgame korzysta z chwili, żeby się teleportować gdziekolwiek poza zasięg Avengers. Właśnie wtedy dopada go ekipa twierdząca, że odpowiada za porządek świętej linii czasu, a wyczyn Lokiego jest anomalią, którą należy naprawić, żeby nie powstało multiwersum.
Jeżeli chcecie zespoilować sobie finał tego sezonu, zerknijcie na podtytuł zapowiedzianego sequela Doctora Strange’a. Na domiar złego to nie jest jedyny grzech tej produkcji. Lokiego w wersji Toma jest tutaj mało. Może w pierwszych dwóch odcinkach tego nie widać, ale już od trzeciego jak najbardziej. Owszem, niektóre wersje tej postaci są zabawne i przykuwają wzrok, ale dałoby radę zrobić show bez nich. Do tego jak już dostaniemy tę wersję cwaniaka, dla której większość zasiada przed ekran, to jest ona poniewierana tak często, że aż się przykro robi.
Po drugie – znając zakończenie, stawki i tym podobne – ten serial nie wzbudził we mnie żadnych emocji. Nie odczuwałem napięcia, nie binge’owałem go odcinek za odcinkiem. Leciałem tylko, żeby odhaczyć seans. Z ekranu wiało nudą pomimo dobrego aktorstwa, ciekawych (nie tylko wizualnie) miejsc oraz smaczków (Kang?).
Śmieszna sprawa jest też integracją Lokiego do MCU. Sam w sobie w zasadzie nie ma z tym problemów, ale już rodzeństwu nie chce pomóc (widać nie tylko fabularnie jest wyrodnym bratem). Autorzy mieli tutaj okazję potwierdzić, że tacy Agents of S.H.I.E.L.D. są częścią uniwersum, bo wspomina się o Coulsonie… ale tylko do jego śmierci w Avengers. Co w tym śmiesznego? Że ze dwa odcinki dalej pojawia się Lady Sif, która była tak w filmach, jak we wspomnianych Agentach. Jeśli pominę na moment obecność postaci, zgaduję, że był inny powód. Nie, nie chodzi mi o to, że udajemy, że nie pamiętamy o tamtych produkcjach (choć w przypadku Inhumans nie mam o to pretensji). Otóż przez Lokiego przewija się wątek jego sumienia (bez sensu przyśpieszony obejrzeniem jednej projekcji). Podejrzewam, że gdyby tam wrzucić wskrzeszenie Phila, pomysł na zrewanżowanie Asgardczyka ległby w gruzach (z drugiej strony byłaby to doskonała okazja, by go jeszcze bardziej zgnoić, bo nawet zabić skutecznie nie umiał).
Wracając do rzeczy, Loki jest jednocześnie pomysłowy i nudny. Można obejrzeć, jeżeli nie macie absolutnie żadnego innego serialu na tapecie. Jeśli jednak jedyną istotną informacją, jaką wyniesiecie z seansu ma być ta, że chodzi o multiwersum, to równie dobrze można go nie oglądać. W filmach jakoś to nadgonią. Moja ocena: 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz