Obawiałem się tego sezonu. Zacząłem go oglądać, ale przerwałem już w pierwszym odcinku, bo bałem się, że po tym, jakie wrażenie zrobił na mnie pierwszy, drugi mu nie dorówna. W międzyczasie powoli pojawiało się też zmęczenie adaptacjami komiksowymi. Akurat teraz znalazłem czas, żeby wrócić do tego popierniczonego widowiska i muszę przyznać, że przerwa + zmęczenie okazały się idealnym połączeniem na czerpanie jak największej frajdy z tego serialu.
W drugim sezonie podopieczni doktora Cauldera nie ratują świata, ani jego samego. Muszą stawić czoła najgroźniejszemu z przeciwników: sobie. Każda postać stara się uporać ze swoimi demonami i przeszłością. A żeby nie było za łatwo, w domu pojawia się także córka Nilesa – Dorothy, która nie dość, że przywodzi na myśl skrzyżowanie Dorotki z krainy OZ z kotem, to jeszcze do jej mocy należy przywoływanie wyimaginowanych przyjaciół, wśród których znajduje się choćby gigantyczny pająk. Dorothy ma ponad 100 lat, wygląda na 11 lat (i tak też się zachowuje) i bardzo łatwo sprawić jej przykrość lub ból. Gdy do tego dojdzie, odruchowo przyzywa najgroźniejszych znajomych z rodzaju tych, co zabijają wszystkich i wracają do siebie.
Jakby kłopotów było mało, gdy bohaterowie próbują coś zmienić w swoim życiu, przeważnie powoduje to większy problem (przy czym nadal nie chodzi o zagładę świata, perspektywa tejże pojawia się dopiero na końcu sezonu). Może to być kłótnia między osobowościami, która poskutkuje wypuszczeniem tej najmniej stabilnej, może to być przyzwanie poltergeista seksu, którego mogą pokonać Sex Men (tacy Ghostbusters polujący na seks-duchy), może to być wypuszczenie pasożytów Scants, które żerują na głupich pomysłach, aby je potem zamienić w esencję geniuszu. Ta ostatnia trafia do ich królowej, dzięki czemu władczyni zyskuje więcej mocy. Jak się zastanowić, to zakonnica z piłą mechaniczną przewijająca się przez głowę Jane jest na tle tego wszystkiego całkiem przyziemnym pomysłem. Krótko mówiąc: Tak, drugi sezon jest jeszcze bardziej zakręcony.
Kalejdoskop pomysłów i zmagań bohaterów z przeszłością i teraźniejszością postawił przed aktorami nie lada wyzwanie. Najlepsze jest to, że cała ekipa potrafiła mu sprostać. Nie ma tu źle zagranej postaci, zaś efekt końcowy jest taki, że ciężko nie współczuć tej zgrai wyrzutków.
Na koniec tradycyjnie ponarzekam, choć niewiele. Szkoda, że ten sezon nie jest tak zamknięty, jak poprzedni. Mamy tu nie lada cliffhanger i gdybym skończył oglądać sezon w takim tempie, w jakim był emitowany, wkurzałbym się na czekanie na dalszy ciąg (który na tamtym etapie nie był pewny). Drugi zgrzyt dotyczy wątków postaci. Każda jest kopana przez życie i czasami naprawdę chciałoby się jakąś dobrą wiadomość, chwilę wytchnienia. Widz musi nastawić się na to, że nawet jeśli taka scena nastąpi, na bank przyczyni się do większego bałaganu gdzieś dalej.
Niemniej jednak takie drobiazgi nie wpływają na poziom sezonu, po prostu są zauważalne. Natomiast samo widowisko dostaje ode mnie 5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz