Bezpośrednia kontynuacja Scoprion’s Revenge koncentruje się na postaci Liu Kanga i jego przeznaczeniu. Przy czym nie ma co nastawiać się na wierną adaptację opowieści z którejkolwiek z gier. O ile SC jako tako trzymał się jedynki, o tyle BotR to mieszanka dwójki, trójki, czwórki i dziesiątki. Przejawia się to zarówno w fabule, jak i obecnych postaciach. Najbardziej zadziwiające jest to, że jakimś cudem ten miszmasz zachowuje klimat gier i brak w nim poczucia bałaganu, jaki panował w Annihilation oraz MK2021, którym dorabiano różne patenty, jakby tych w grach było mało.
Animacja jest płynniejsza niż poprzednio, zaś tła zawierają o wiele więcej detali. Radzę cieszyć się tymi ostatnimi, bo autorzy potrafią je zniszczyć raz dwa w ramach demolki, byle tylko nie rysować ich w kolejnym kadrze. Nie żeby się opierdzielali. Sekwencje ciosów są bardzo zróżnicowane, krew leje się na lewo i prawo, a przez wzgląd na dużą swobodę fabularną nigdy nie wiadomo, kto zginie i jak.
Najdziwniejsze w tym filmie jest jego tempo. Gdy postacie się tłuką, akcja zdaje się zapierniczać na złamanie karku. Jednak biorąc poprawkę na odniesione obrażenia, większość starć jest naprawdę krótka, przez co po walce okazuje się, że minęła raptem minuta-dwie, a do końca seansu zostało jeszcze sporo. Na dłuższą metę może to odrobinę męczyć i powodować nerwowe zerkanie na zegarek. Zwłaszcza przy okazji finałowego mordobicia, które odbiega konwencją od reszty i zdaje się wlec.
Niemniej jednak jeśli komuś ciągle mało rozróby w krwawym sosie MK, Battle of the Realms jest na tyle przyzwoite, że warto dać mu szansę. Moja ocena: 4-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz