Pierwszy Sonic był dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Na tyle, iż jego końcowe sceny, a potem zwiastun dwójki nakręciły mnie skutecznie na obejrzenie tejże przy pierwszej okazji. Tylko z pisaniem tego posta zwlekałem, oj zwlekałem...
Do naszego świata trafia Tails – dwuogonowy lis, który chce ostrzec Sonica przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Robotnikowi udaje się uciec z planety grzybów dzięki Knucklesowi – ostatniemu przedstawicielowi rasy Echidna, który ma na pieńku z niebieskim jeżem. Wszyscy zaczynają gonić za Głównym szmaragdem – klejnotem zbierającym do kupy siedem Szmaragdów chaosu zapewniających posiadaczowi nieograniczoną moc. W międzyczasie Wachowscy jadą na ślub siostry Maddie…
Jeśli to ostatnie zdanie sprawiło, iż poczuliście nieprzyjemny zgrzyt lub że coś tu wyraźnie nie pasuje, to bardzo dobrze. Wątek ludzi jest najmniej potrzebny… co nie znaczy, że zbędny. Z jednej strony jest on naprawdę odczuwalną zapchajdziurą i najlepiej byłoby go wcisnąć na jeszcze dalszy plan oraz skrócić do 5 minut. Z drugiej strony jest poprawnym rozwinięciem motywów z poprzedniej części – relacji rodzinnych, zaangażowania wojska, które pozornie odpuściło itd. Szkoda tylko, że pomimo przydatności strasznie wyhamowuje tempo akcji.
Natomiast cała reszta to jazda bez trzymanki. Motyw przewodni to przygoda rodem z filmów typu Indiana Jones i do tego odpowiednio efekciarski. Z postaciami z gier (tak nowymi, jak i starymi) spędzamy zdecydowanie więcej czasu, a scena w środku napisów nakręca widza na sequel równie mocno, co cliffhanger kreskówki z 1993 (przy czym mam nadzieję, że ten dojdzie do skutku w przeciwieństwie do wspomnianego serialu). Jako widz doceniam też, że autorzy starają się trzymać logiki w zachowaniu bohaterów. Gdy Tails mówi Sonicowi, by mu zaufał, Niebieski zamiast zgodzić się na rzecz uproszczenia fabuły od razu wydziera się, że niby dlaczego, skoro go dopiero poznał?
Poczucie humoru jest tak samo urocze jak poprzednio. Dowcipy naturalnie wpasowują się w charakter postaci lub sytuację. Jestem prawie pewien, że przynajmniej jeden z żartów jest nawiązaniem Bena Schwartza do jego postaci z serialu Parks and Recreation. Wszystko przyprawiono wieloma smaczkami poupychanymi w tle, w dialogach i w zasadzie wszędzie, gdzie się dało (np. klasyczny strój Robotnika podczas przeglądania projektów nowego wdzianka). Najważniejsze jest jednak to, że film nie wstydzi się swoich korzeni. Robotnik ma mieć karykaturalnego mecha? Będzie miał, a co! Finałowe starcie mogłoby spokojnie robić za sekwencję w jakiejś grze.
Aktorsko jest tak samo dobrze, jeśli nie lepiej. Jim Carrey nadal bryluje jako Eggman, a Ben Schwartz jako Sonic depcze mu po piętach. Show tym razem kradnie Idris Elba jako Knuckles, którego interpretacja wypada na coś pomiędzy serialami, grami, a Draxem ze Strażników galaktyki. Knucklesa dałoby się bardzo łatwo sprowadzić do roli tępego, czerwonego osiłka, ale twórcy rozpisali go jako dość złożoną postać, którego zachowanie wynika z przeszłości, zaś wykonanie Elby uwydatnia wagę tamtych wydarzeń.
Jeśli komuś podobał się pierwszy Sonic, drugi prawie na pewno dostarczy mu równie wiele radochy. Trochę szkoda, że wątku około weselnego nie zrobiono inaczej, ale da się go wybaczyć nawet w obecnej formie. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz