niedziela, 26 marca 2023

Spider-Man: Miles Morales

Peter Parker wraz z Mary Jane udają się do Europy. W związku z czym jedynym Pajęczakiem pozostającym na straży Nowego Jorku jest Miles Morales. Chłopak nie ma szczęścia, bo nie dość, że to jego pierwszy, duży solowy występ, to akurat w tym samym czasie za łby biorą się żołnierze korporacji Roxxon oraz grupa terrorystyczna The Underground. Obie frakcje dysponują nie lada technologią, przez co gdy dochodzi do otwartych starć, może ucierpieć wielu cywili.

Moja niechęć do Petera Darkera jest chyba dość znana, ale jeśli ktoś trafił tu po raz pierwszy, zapraszam do lektury wpisu o poprzedniej grze z Pająkiem w roli głównej. To, że Miles jest wtórny do bólu, to już trzeba przełknąć, jeśli chce się zagrać w ten tytuł. Ale że autorom udało się popełnić dodatkowe wtopy, należą się gratulacje. Zacznijmy od tego, że główny antagonista także zmienił się nie do poznania – z białego faceta (którego wiek różnił się w zależności od uniwersum) zrobiono młodą czarną babkę. Boli to o tyle, że zrobili to samo, co autorzy trzeciego sezonu Titans w przypadku Tima Drake’a – stworzyli nową postać i dali jej tożsamość już istniejącej, bo… w zasadzie cholera wie po co. Jakby tego było mało, złolkę starają się na koniec wybielić, nieudolnie kopiując finał Spider-Mana 2 Raimiego (gdzie Dock Ock zdołał się ogarnąć zanim kogoś dodatkowo zabił, a nie gdy w środku dzielnicy był burdel jak po bombardowaniu). I nie, wcale mi nie żal losu antagonistki. Była uparta jak osioł do samego końca bez zewnętrznego wpływu typu zaawansowana AI. Ale, ale, to jeszcze nic! Przez całą grę jesteśmy raczeni tym, jak ważne jest to, że Harlem (tak, Miles przeprowadził się wraz z rodziną) ma swojego czarnego superbohatera, czarnego Spider-Mana, który jest tylko ich! Pominę to zadufanie, ego i potrzebę posiadania takiego kogoś, bo akurat w Nowym Jorku jest takie zatrzęsienie trykociarzy, że zawsze ktoś pomoże, nawet na poziomie ulicznych bohaterów. Zwróciliście uwagę na dzielnicę? Otóż to! Nie wiem, czy to kwestia nieposiadania praw autorskich, czy zwykła nieudolność, ale twórcy wysiudali bohatera pasującego do tych kryteriów, urzędującego tam już od bardzo dawna. Tak jest, proszę państwa, mieszkańcy Harlemu nie wiedzą, kto to Luke Cage!

Niespecjalnie przypadły mi też do gustu postacie poboczne. Otoczenie Milesa jest tak pretensjonalne i wymuszone, że ilekroć musiałem słuchać dialogu, robiłem to jednym uchem. Szczytem dmuchania i chuchania na tę ferajnę wydało mi się dodanie nowej podcasterki, która pieje peany na cześć nowego Pająka, w przeciwieństwie do tego niedobrego i niesprawiedliwego Jamesona… W zasadzie tylko Prowler (pomimo przejęcia tożsamości od innej postaci) daje radę. Jego konflikt z ojcem Milesa, wspomnienia i próby powrotu do rodziny to jedyna sensowna historia w tej grze i ma wpływ zarówno przebieg fabuły, jak i rozwój samego Moralesa.

Dobra, poznęcałem się nad scenariuszem. Na szczęście o rozgrywce mogę powiedzieć same dobre rzeczy. No prawie. Liczba umiejętności i gadżetów zauważalnie zmalała. W zamian otrzymaliśmy boostowanie wszystkich ruchów za pomocą wytwarzanej przez Milesa elektryczności. Niby pierdoła, ale w trakcie dłuższych walk zarządzanie tym zasobem daje sporo frajdy. Temu nastukać normalnie, tamtemu trzepnąć prądem, innego poprawić umiejętnością. Zmienia to trochę rytm oryginału. Znajdźki i zadania poboczne przypominają to, co znamy. Tylko np. zamiast zbierania plecaków, zbieramy kapsuły czasu. Pewne elementy pojawiają się nawet po wyczyszczeniu danej dzielnicy, przez co nie ma wrażenia, że nagle Pająk zlikwidował całą przestępczość. Rozwój postaci przebiega podobnie, choć ma tu swój zgrzyt, o którym napiszę później.

Graficznie Miles Morales wygląda lepiej. Przy czym nie jestem w stanie wskazać powodu. Czy to kwestia ulepszenia grafiki (co mogło być jednym z powodów sprzedawania gry osobno zamiast jako dodatku do SM), czy może fakt, iż w zimowej scenerii postacie, kształty i ruch są wyświetlane z większą ostrością. W każdym razie jest to na tyle przyjemny efekt, iż dużo rzadziej niż w pierwowzorze korzystałem z szybkiej podróży. Tę zimowo-świąteczną atmosferę po prostu chce się chłonąć.

Muzycznie… ok, to naprawdę kwestia gustu. Poprzednio podkłady pozwalały wczuć się w superbohatera, nawet jeśli nic się nie działo. Tutaj klepane non-stop te same bity zwyczajnie zaczynają irytować po pół godziny grania.

Największą bolączką spinającą całość jest czas rozgrywki. W momencie premiery na PC Spider-Man kosztował około 260 zł, podczas gdy Miles Morales 220 zł. SM zajął mi około 57 godzin. W tym zestawieniu znajdziecie wymaksowaną postać (umiejętności, gadżety i kostiumy), zaliczone wszystkie czynności poboczne (ale bez śrubowania rekordów), zebrane wszystkie duperele i zaliczone wszystkie epizody DLC. Dwie z tych godzin poświęciłem na New Game+, by dozbierać tokeny na 1 brakujący kostium i któryś gadżet. Przy czym podkreślam, że jeśli śrubowałbym wyniki, da się to zrobić w ramach jednej rozgrywki. Całość na normalnym poziomie trudności i przeważnie bez szybkiej podróży. Miles Morales w podobnym wariancie zajmie niecałe 18 godzin. I to tylko, jeśli naprawdę się opierniczacie, a szybką podróż odpalicie 1-2 razy. Sęk w tym, że ile czasu nie poświęcicie na rozwój postaci, NIE DA SIĘ tego zrobić w obrębie jednej rozgrywki. Końcowe talenty i inne zabawki są dostępne WYŁĄCZNIE w trybie New Game+. Podejrzewam, że autorzy byli świadomi długości swojego produktu i stąd ten zabieg na jej sztuczne wydłużenie.

Jeśli kogoś w ogóle nie obchodzą dywagacje na temat zmian postaci, średniackiej i wtórnej fabuły z komiksów typu zapchajdziura, to głównym czynnikiem wpływającym na decyzję o zakupie będzie stosunek cena-czas trwania. Jeżeli zależy wam tylko na tym, by znowu pośmigać na pajęczynie po Nowym Jorku, warto wziąć MM w jakiejś naprawdę dużej promocji. Ocena: 5-. Dla mnie jest to jednak przykład, iż wielu dzisiejszych scenarzystów nie dorasta do pięt weteranom komiksów, nawet panu Bendisowi, który stworzył postać Petera Darkera. Moja ocena: 4-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz