No i skończyło się rumakowanie. Dwa pierwsze sezony Mandaloriana zrobiły na mnie wrażenie, ale seriale, jakie potem Lucasfilm wypuścił, były żenujące i głupie. Efektem był taki, że seans trzeciego sezonu przygód łowcy nagród odkładałem na później, bo nie chciałem psuć sobie wspomnień po poprzednich. Ale że po drodze napatoczył się strajk w Hollywood i tradycyjny sezon serialowy praktycznie przystopował, stwierdziłem: teraz albo nigdy.
Sezon numer trzy skupia się na zbiorowych wysiłkach Mandalorian z różnych plemion, by zjednoczyć wszystkich, wrócić na Mandalore i stopniowo odbudowywać swoją cywilizację. W tle przewijają się wątki szpiegowskie, resocjalizacja byłych żołnierzy Imperium, zaginięcie Moffa Gideona i walka z piratami. Przy okazji autorzy próbują powiązać działalność resztek Imperium z powrotem Thrawna.
W zamyśle wszystko to brzmi pięknie… tylko że rezultatem jest coraz mniej Din Djarina w jego własnym serialu, coraz więcej wszystkiego innego. Sam Djarin robi się coraz bardziej pierdołowaty. W jednym z odcinków Bo Katan musi go ratować dwa razy i tylko jeden ratunek ma jakieś późniejsze zastosowanie fabularne. Z jednej strony fajnie zobaczyć całe to uniwersum, w którym Nowa Republika popada w biurokratyczny chaos wymagany do posprzątania po wojnie. Resztki Imperium próbujące zjednoczyć się odzyskać władzę, zaczynając od Zewnętrznych Rubieży galaktyki. Ludzie z wyzwolonych planet próbujących ułożyć sobie życie na nowo i wielu mieszkańców powoli dostosowujących się do nowej rzeczy. Z drugiej strony – nie po to oglądam serial o przygodach samotnego strzelca, by obserwować całą galaktykę. Jeśli powyższe narzekania wydają się znajome, to dlatego, że Księga Boby Fetta popełniła dokładnie ten sam błąd, choć tam wyszło to jeszcze pokraczniej.
Strona wizualna jak zwykle daje radę, aktorzy też w porządku i świetnie oddano skalę wydarzeń. Fajnie jest widzieć, jak problemy planety z zadupia wszechświata potrafią odbić się czkawką w stolicy, ale dlaczego w Mandalorianie? On sam też przerodził się z głównego bohatera w środek narracyjny dla pozostałych, stanowiący usprawiedliwienie dla ganiania w tę i z powrotem oraz zbierania wszystkiego do kupy. Gorzko-słodki wydźwięk ma też zakończenie sezonu, bo nie dość, że rola Din Djarina została zmniejszona, to jeszcze zostawiono furtkę do… odstawienia go na emeryturę…
Jeśli oglądać trzeci sezon Mandaloriana jako serial o losach galaktyki po wojnie – dałbym mu 4. Sporo się dzieje, ładnie wygląda i nie wymaga wysiłku intelektualnego, ani emocjonalnego. Niestety, jako przygody tytułowego łowcy nagród trzeci sezon daje ciała: odciąga nas od bohatera, gnoi go przy wielu okazjach i ciężko nie odnieść wrażenia, iż robi to, byle tylko odstawić go na boczny tor jak najszybciej. Moja ocena: 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz