niedziela, 2 czerwca 2024

Darkness Falls (2003)

Ten film po raz pierwszy widziałem na studiach. Żeby było śmieszniej, oglądałem go w niewielkim odstępie od Boogeymana (2005). W pewnym sensie oba tytuły są do siebie podobne – wykorzystują opowieści dla dzieci w sposób mroczny i krwawy, ale sam pomysł to za mało.

W przypadku DF głównym złolem jest lokalna (dla tytułowej miejscowości) wariacja na temat wróżki zębuszki, która, jeśli ktoś ją zobaczy, zamiast grzecznie spać, rozprawia się krwawo ze swoim podglądaczem. Główny bohater, Kyle Walsh, przeżył taką masakrę, ale jego rodzina już nie. Gdy po latach jego młodzieńcza miłość zwraca się z prośbą o pomoc, bo jej podopieczny zmaga się z podobnym problemem, Kyle wraca, by wyrównać rachunki.

Lata temu DF zrobił na mnie wrażenie, ale ponowny seans mocno zweryfikował opinię o tym filmie. Po pierwsze – jest on typowym przedstawicielem tamtej dekady: głośnym, szybkim, tanim i niespecjalnie efekciarskim. Całe straszenie opiera się o tzw. jump scares, które oprócz found footage są moim drugim nielubianym patentem w horrorach. W związku z czym jak tylko uodpornicie się na skoki głośności dźwięku, będziecie się nudzić na seansie.

Nie pomaga też fakt, że oprócz samej idei wróżki (a i to nie dla wszystkich) nie ma w tym tytule nic oryginalnego. W historii pochodzenia antagonistki da się znaleźć porównania z Freddym Kruegerem. Motyw z dzieciakiem, które obwinia się o coś, zniknięcie i powrót po latach może przywodzić na myśl Freddy vs. Jason. Takich dupereli znajdzie się tu więcej i naprawdę ciężko nie odnieść wrażenia, że autorzy po prostu pozbierali do kupy wszystko, co im przyszło do głowy, wrzucili do scenariusza i pomyśleli: jakoś to będzie.

Jeśli Darkness Falls ma czymś straszyć, to będzie to aktorstwo. Takiego drewna nawet w tym gatunku dawno nie widziałem. Na początku niespecjalnie zwraca się na to uwagę, ale jak tylko akcja przeskoczy do okresu dorosłości bohaterów, a my uodpornimy się na jump scares, wtedy zaczynamy krzywić się na dialogi. Muzyka doskonale… pokazuje, w której dekadzie nakręcono film i tylko tyle. I podobnie jak udźwiękowienie związane ze straszeniem jest za głośna.

Legenda stojąca za wróżką i może drobiazgi typu zęby sypiące się po opadnięciu maski lub jedno-dwa niezłe ujęcia można uznać za warte uwagi. Ale nawet na raptem 90-minutowy seans to za mało, by marnować czas. Jeśli ktoś dopiero zaczyna swoją przygodę z horrorami, niech lepiej przyswoi sobie klasyki pokroju Egzorcysty lub nawet Piątku 13-ego. Dopiero gdy zechce zobaczyć, jak wygląda słaby przedstawiciel gatunku, może odpalić Darkness Falls na próbę. Moja ocena: 1+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz