niedziela, 8 września 2024

The Marvels

Po tym, jak Kapitan Marvel narozrabiała na Hali, Dar-Benn (albo jeśli ktoś woli wersję uproszczoną: Ronan Oskarżyciel z cyckami) postanawia przenieść składowe (np. atmosferę, oceany itd.) planet bliskich Carol, by ożywić swoją. W międzyczasie okazuje się, iż za każdym razem, gdy Carol, Kamala lub Monica skorzystają ze swoich mocy, zamieniają się miejscami niezależnie od tego, na którym końcu galaktyki się znajdują.

Ostrzeżenie: nie będę unikał spoilerów. Film, który powstał chyba tylko po to, by wywiązać się z jakiegoś kontraktu. Nic w nim nie trzyma się kupy. Jeśli chcemy mieć jego pełny obraz, wypada obejrzeć WandaVision, Ms. Marvel oraz Secret Invasion (i od biedy Hawkeye, już pominę filmy z poprzednich faz), a i to nie otrzymacie jednolitego wyjaśnienia działania niektórych elementów (np. bransolety Kamali i pochodzenie jej mocy), bo to zmienia się wraz z zespołem autorów (każdy projekt miał osobny). W rezultacie przez cały seans pozostaje zastanawiać się, dlaczego wszechpotężna Captain Marvel nie załatwiła sprawy od razu, zanim film się zaczął. Serio, jest tutaj potężniejsza niż kiedykolwiek, może spokojnie zrestartować słońce, ale zamiast to zrobić po burdelu wspomnianym w retrospekcjach, ktoś musi jej to uświadomić, co zajmuje cały czas antenowy.

Teraz podsumujmy sam skład. Mamy niezniszczalną Carol, Monicę potrafiącą zmienić postać na niematerialną i tworzącą niezniszczalne bariery Kamalę. Przeciwko nim dajemy Dar-Benn, dosłownie pierwszą z brzegu Kree, która nie ma nawet połowy tej potęgi, co Ronan. Efekt jest taki, że fabuła musi ją ratować z każdego spotkania z dziewczynami, bo inaczej nie podniosłaby się po pierwszym. Taka ekipa sprawia, iż w trakcie widowiska nie ma w ogóle napięcia.

Brak logiki daje po oczach na każdym kroku. Wspomniane zamienianie się miejscami czasami działa, jak marvelówny używają mocy w tej samej chwili, innym razem wystarczy, gdy zrobi to tylko jedna z nich. Teleportacja ma też obejmować ciuchy, które niewiasty mają na sobie, ale dlaczego w jednej ze scen Monicę teleportowało bez jej skafandra astronauty? Nikt, z autorami włącznie, tego nie wie. Jedyna przyjemna scena związana z tym trikiem, to ta, a której dziewczyny uczą się koordynacji swoich akcji w przypadku teleportacji.

Moce Kamali są w zasadzie niewykorzystane. Zamiast nich autorzy nauczyli Kamalę walczyć (przypomnę, że w obrębie uniwersum od uzyskania mocy w serialu do rozpoczęcia akcji minęło raptem kilka tygodni) i teraz nie musi korzystać ani ze światła z bransolet, ani ze swojej rozciągliwości, tylko tłuc wszystkich jak żółw ninja! Takich bzdur można wymienić więcej, a ten wpis i tak zrobił się dłuższy niż planowałem.

Całość uzupełniają nic nie wnoszące cameo (Walkiria), żerująca na nostalgii scena po napisach, bzdety pokroju planety tańca i śpiewu, na której główny wątek postępuje… bez tańca i śpiewu. Na deser mamy niby żartobliwą, ale jednak wtórną oraz głupią scenę naśladującą pojawienie się Fury’ego w pierwszym Iron Manie. Tylko tutaj ten numer wywija Kamala w mieszkaniu Kate Bishop.

Aktorsko jest słabo. Brie wygląda na wiecznie znudzoną, Teyonah (Monica) na zdezorientowaną, a Zawe Ashton (Dar-Benn), jakby po raz pierwszy stała przed obiektywem i reaguje jak jeleń na światła nadjeżdżającego samochodu. Dla Jacksona to robota jak każda inna – wykaże się zaangażowaniem, ale nie oczekuję już po nim tego pazura, z którym pyskował radzie w pierwszych Avengers. Tylko Iman Vellani (Kamala) gra z autentycznym entuzjazmem i zaangażowaniem. Szkoda takiego materiału na nią.

Nie polecam The Marvels nikomu. Nawet jeśli wybaczycie mu absolutnie wszystko, byle tylko coś kolorowego migało na ekranie, to i tak się zanudzicie. Film nie jest wart nawet 10 zł z koszyka z wyprzedażami w Biedronce. Moja ocena: 2-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz