poniedziałek, 25 stycznia 2010

Transformers 2, Terminator 4

[Oryginalny wpis pochodzi z dnia 03 lipca 2009.]

Ostatnio miałem okazję wybrać się ze znajomymi na 2 seanse. Filmy, jak w tytule wpisu. Parę słów wstępu się należy, zanim przejdę do meritum. Otóż uwielbiam kicz (a przynajmniej niektóre jego rodzaje) w filmie. Uważam, że takie rzeczy są potrzebne, żeby można było wrzucić mózgownicę na luz i po prostu wchłonąć efekciarską bajkę. Że niby pomysł z samochodami zamieniającymi się w roboty i vice versa jest infantylny? Może i jest, co mi tam. Ale dopóki mi to odpowiada, to będę oglądał. A jak komuś taka forma filmowa nie pasuje, to po kiego grzyba pcha się na seans? No chyba że jest się niewyżytym krytykiem filmowym, któremu płacą za pisanie takich bzdetów. Dla kasy to ja mogę pisać nawet relację z cyklu rozwoju źdźbła trawy.

Transformers: Revenge of the Fallen


Od dziecka jestem fanem przybyszów z Cybertronu, a konkretnie ich przygód oznaczonych jako Generation 1. Pozostałe jakoś nie przypadły mi do gustu, a już zwłaszcza Beast Wars uważam za porażkę na całej linii, ale co kto lubi.

Do pierwszej fabularnej kinówki podchodziłem z pewnym dystansem, zastanawiając się, jak bardzo Michael Bay odejdzie od oryginału. Powiem tak, zmiany są do zaakceptowania. Pomijam kilka głupot w nazewnictwie Decepticonów, bo reszta jest taką naprawdę sensownie przedstawioną, współczesną wersją Transformerów. Skoro już przebrnąłem przez jedynkę, siłą rzeczy czekałem na Revenge of the Fallen i... nie zawiodłem się. Jak ktoś lubił poprzedni film Baya, to i ten ma szansę się spodobać. Jest tu jeszcze więcej robotów, jeszcze więcej walk, humor na tym samym poziomie, podobnie fabuła.

Mankamentem nowego filmu są właśnie te efekciarskie walki, na które tak się czeka. Otóż pewne elementy niepotrzebnie wydłużają film i to da się odczuć. O ile w poprzednim obrazie ilość huku i pozostałych składników była mniej więcej wyważona, o tyle tutaj akcja goni akcję, a co jedna to dłuższa i zamiast odpoczywać przy bajerach, ma się wrażenie przytłoczenia przez ich ilość. Zasadniczo to wciąż Transformery, ale przygotujcie się na to, że tym razem spotkanie może być męczące.

Terminator Salvation


Terminator... Jedynka i dwójka to filmy – legendy. Trójka w zasadzie była... no była, bo poza samym zakończeniem i Kristanną Loken ganiającą w obcisłych ciuchach to niewiele się z tego filmu pamięta. Jak jest z czwórką? Moim zdaniem jeszcze gorzej.

Teraz, gdy piszę te słowa, jestem w stanie przypomnieć sobie przede wszystkim smaczki dla fanów. Resztę niby też pamiętam, ale to nie jest coś, o czego szczegóły będę się wykłócał na fanowskich spotkaniach, czy nasiadówkach z kumplami. Problemem Terminatora 4 jest to, że został złagodzony. Producent myśli, że skoro uda się przylepić filmowi Teen Rated (PG13, czy co tam jeszcze), to nagle wszyscy nastolatkowie rzucą się do kin, by to zobaczyć i nabiją maksymalne zyski? Rzeczywistość potrafi być okrutna. Była mowa o całej trylogii nowego Terminatora (zapewne wszystkie filmy w tej samej kategorii wiekowej), ale gdy się okazało, że młodzież woli inne filmy, to nagle twórcy (z Bale’em włącznie) nie są pewni, czy choćby sequel powstanie. Dlaczego jeden Stallone miał jaja, żeby nakręcić film (John Rambo), który był przede wszystkim dla fanów poprzednich, bez żadnych udziwnień, czy złagodzeń? Czy był na tym stratny? Nie powiedziałbym, skoro już poszła plota, że będzie Rambo 5 (choć ciekawostką jest to, że producenci podobno planowali/planują wymusić kategorię wiekową dla nastolatków – paranoja...). Z kolei np. Die Hard 4 pomimo ugrzecznienia oglądało się całkiem dobrze, a samo ugrzecznienie nie było aż tak nachalne. Twórcom Terminatora nie udała się ta sztuka. Nie dość, że wielu starych fanów psioczy na film (i słusznie), to nowych wcale nie przybywa (a konkretniej nie w zyskownych ilościach).

Dla starych fanów w nowym filmie nie ma po prostu nic, oprócz kilku smaczków. Nie ma przytłaczającej, mrocznej wizji przyszłości, terminatory już nie straszą (jednak co innego morderca próbujący wyrwać serce/zastrzelić szybką serią z karabinu, a co innego maszyna, która rzuca oponentem po ścianach, nie bardzo wiedząc, co więcej ma zrobić), a akcja nie ma w sobie krzty dramatyzmu. Nowa przyszłość nie przeraża, raczej mówi: ot, jakoś to będzie, nawet z maszynami. Sytuacja nakreślona przez oprawę wizualną i samą akcję nie dawała mi wrażenia dramatycznej walki o przetrwanie. Bardziej wyglądało to na jakąś tam lokalną wojenkę bez większego znaczenia, taki dzień powszedni, bo w danej okolicy nic innego się nie robi. Dobrze, że cały obraz jest na tyle dynamiczny, że szybko mija. Człowiek nie czuje zmęczenia, tylko po seansie zastanawia się, po co tak właściwie ten film oglądał.

Staram się zawsze wyrobić pewne nastawienie, by w kinie czerpać z oglądania jak największą frajdę. W przypadku Terminator Salvation nie potrafiłem nastawić się w żaden konkretny sposób, a po filmie stwierdzam, że byłoby to i tak daremne, gdyż ów film jest zwyczajnie nijaki. Nie polecam.