Podstawowe 35 poziomów podziemi ukończyłem dosyć szybko, ale ze spisaniem wrażeń czekałem aż do teraz, kiedy to mój Vanquisher dotarł do 101 poziomu losowo generowanych podziemi, osiągnął 100 poziom postaci oraz 55 poziom sławy i udał się na zasłużoną emeryturę (dosłownie).
Jak krótko można podsumować Torchlight? Jako hack ‘n’ slash dla niedzielnych graczy. Oczywiście wszystko zależy od poziomu trudności, ale easy i normal spełniają powyższe kryteria. Pozostali zawsze mogą jeszcze odpalić hardcore mode, które sprawia, że jeśli postać zginie, to na dobre.
A co czeka nas w samej grze? W zasadzie wszystko to, co było esencją Diablo. Mamy wioskę, pod którą obudziło się pradawne zło, a my musimy je wytępić. Do wyboru są 3 klasy postaci: wojownik, mag i oraz strzelec w spódnicy. Brzmi znajomo, prawda? W ogóle na każdym kroku ma się wrażenie, że Diablo spółkowało z World of Warcraft i wyszedł im z tego Torchlight. Powodów do takich wniosków jest kilka. Ot, choćby fakt, że przy produkcji Torcha brali udział ex-Blizzardowcy. Dzięki temu mamy komiksową stylizację oprawy graficznej oraz muzykę, której fragmenty żywcem wzięto z Diablo. Powoduje to pewien paradoks, że taka radosna z wyglądu gra stara się być tak mroczna pod względem muzycznym. Nie zmienia to jednak faktu, że gra się w nią świetnie.
Akcja jest bardzo dynamiczna i rozkręca się z kolejnymi pokonywanymi poziomami. Pojedyncze potwory z pierwszej kopalni zastępowane są całymi hordami, a my jesteśmy zdani tylko na siebie... no może niecałkiem. Towarzyszyć nam będzie kot lub pies. Ich podstawową funkcją jest noszenie tego złomu, który nam się już w plecaku nie mieści. A jeśli zapchamy też ich torby, to można zwierzaka odesłać do miasta, by tam pozbył się wszystkiego, co nosi u kupca. Owszem, można znaleźć i nauczyć się zaklęcia teleportu do miasta, ale wysyłanie pupila jest wygodniejsze, gdyż my za ten czas możemy iść dalej, albo zająć się łowieniem ryb. Po co nam ryby? Nie licząc odblokowywanych osiągnięć, mogą posłużyć nam jako tymczasowe usprawnienia naszej postaci, albo zwierzęcia. Taka ryba jest w stanie zamienić naszego podopiecznego na krótki czas w jakiegoś potworka. W swej normalnej postaci kot/pies mogą wspomagać nas w walce, ale po przemianie są bardziej efektywni.
Wspominałem o tym, że mój wojownik przeszedł na emeryturę. W terminologii tej gry nie oznacza to zwykłego zaprzestania grania. Otóż postać, którą zdecydujemy się odstawić, ma możliwość przekazania jednego ze swoich przedmiotów jako heirlooma swojemu następcy. Taki przedmiot zyskuje dodatkowe moce, a jego wymagania są obniżane. Co więcej, można go przekazywać wielokrotnie z postaci na postać. Trzeba jednak pamiętać, że postać, która udała się na emeryturę, nie może być już w żaden sposób wykorzystana do gry. Stoi sobie jako półprzezroczysty duch na ekranie wyboru postaci i tyle.
Kolejną ciekawostką jest system niekończących się i generowanych losowo podziemi. Jako że po ukończeniu głównego wątku nie da się przechodzić gry jeszcze raz tym samym bohaterem, a na czymś doświadczenie trzeba nabijać, otrzymujemy owe podziemia. Jasne, iż po pewnym czasie nam się znudzi, ale że każdy nudzi się w innym tempie, to można zejść tak nisko, jak komu pasuje.
Najważniejszą, wymienianą przez wszystkich wadą gry jest brak opcji multiplayer. Ja się pod tym też podpiszę. Rozwałka w pojedynkę wygląda niesamowicie, ale gdyby można było to robić w większej grupie, to dopiero byłby kataklizm (i nagle smok staje się zbędny)!
Wiele osób traktuje Torchlight jako zapychacz w oczekiwaniu na Diablo 3 i w pewnym sensie ma rację. Tej grze brakuje pewnego rodzaju rozbudowania. Nie potrafię tego ubrać w słowa, ale zwyczajnie mam uczucie, że to czego brakuje, sprawiłoby, iż Torchlight byłby czymś więcej, niż siekaniną dla casuali. Mimo to wciąż zasługuje na 4 w skali szkolnej, bo niezależnie od tego, czego mi tam brakuje, to co jest, wykonano solidnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz