czwartek, 31 marca 2016

Batman v Superman: Dawn of Justice

Zawsze uważałem uniwersum DC za nieco cięższe od tego w wydaniu Marvela. Nie wiem, na ile to była świadoma decyzja, ale BvS w jakimś stopniu to odzwierciedla, będąc pod wieloma względami zaprzeczeniem tego, co Marvel robi w swoim MCU. Nowa odsłona filmowego DC ma nie lada orzech do zgryzienia. Nie dość, że musi konkurować z Marvelem, to jeszcze niejako ze swoim starszym bratem z telewizji, rozkręcanym przez Arrow, Flasha, Legends of Tomorrow i Vixen (gdzie Marvel zintegrował oba media w jedno). Jakby tego było mało, sam BvS też nie jest bez wad.

Zacznijmy od fabuły. Pierwszym problemem jest to, że WB chciało upchnąć to, co Marvelowi zajęło 4 lata i 5 filmów (licząc od Iron Mana do Avengers) w 2,5 godziny. Oczywistym jest, że to wciąż za mało czasu, przez co pierwsza 1/3 seansu sprawia wrażenie niemiłosiernie pociętej. W ogóle montaż to chyba największa wada całego widowiska, które często sprawia wrażenie chaotycznego, nieprzemyślanego i próbującego na siłę rozkręcić uniwersum (ot, zachciało się powtórzyć sukces konkurencji). Cholera, pod sam koniec jest kilka scen, które zamieniłbym kolejnością. Oprócz tego przynajmniej jeden wątek jest całkowicie zbędny, podobnież kilka króciutkich scenek, których obecność jest co najmniej dyskusyjna (i, paradoksalnie, nie są to sny / wizje). Swoją drogą, przynajmniej jeden ze zwiastunów bezczelnie kłamie na temat kontekstu niektórych sekwencji.

Z postaci nie podoba mi się Lex Luthor oraz Doomsday. Lex (mało mnie obchodzi, że junior) jest zwyczajnie źle napisany. Połowa dialogów  miała kreować wrażenie niestabilnej postaci, ale wyszedł z tego bełkot. Dobór Eisenberga to chyba próba powtórzenia roli Michaela Rosenbauma ze Smallville, tylko brak mu tej charyzmy i opanowania. Ma kilka lepszych akcji uwydatniających swego rodzaju geniusz kombinujący na dużą skalę, ale ginie to w natłoku dziwactw. Z kolei Doomsday to trochę za mocny przeciwnik jak na pierwszy wspólny film. Fakt rozpierducha jest konkretna i jeden z głośniejszych story arców Supermana mają z głowy, ale właśnie realizacja na szybko sprawia, że odczuwa się niechęć i niedosyt.

Ostatnią rzeczą, na którą muszę ponarzekać, to nadal chaotyczne filmowanie scen akcji. Szlag mnie trafiał na niektórych zbliżeniach, które zamiast zwiększać dynamikę, sprawiały, że zbierało mi się na wymioty. Tyle dobrego, że nie było tego tak dużo, jak w Man of Steel.

Pozostałe rzeczy mogę tylko chwalić. Po pierwsze: Batfleck. No zwyczajnie zajebisty Batman wyszedł. Jeśli lubicie komiksy Franka Millera (zanim zaczął pisać bzdety typu: I’m the goddamn Batman!), to interpretacja tej postaci przez Afflecka jest im dość bliska. Supermana, wbrew tytułowi, nie  ma za wiele, a to co jest, nie odbiega od poziomu Man of Steel. Bardziej problematyczna wydaje się obecność Gal Gadot jako Wonder Woman. Nie licząc ostatniego pojedynku, pojawia się w filmie na krótko ze 3 razy? Przez co jeśli chcecie jakąś historię pochodzenia, musicie sięgnąć po komiksy, czekać na solowy film lub obejrzeć wersję animowaną. Sama Gadot wypadła w porządku, ale z drugiej strony – ma tak niewielki udział, że ciężko to ocenić. Ba, w jednej ze scen jest tylko pretekstem do rzucenia widzowi nawiązań do pozostałych, potencjalnych członków Justice League.

Pojedynki nie są już bitwami ciągnącymi się bez końca. Tym razem są odczuwalnie krótsze, z większą dynamiką i nie nużą wlokącą się i rozdmuchaną demolką (co brzmi cokolwiek dziwnie przez wzgląd na obecność Doomsdaya, ale tak jest). 3D nie przeszkadza, ale sprawia wrażenie, że im dalej w seans, tym go mniej. Przez co, niemal tradycyjnie, nie mogę tego filmu polecić w takiej wersji.

W porównaniu do filmów Marvela, BvS jest mroczniejszy i momentami przytłaczający, choć wciąż mu daleko do seriali typu Daredevil, czy Jessica Jones. Autorzy oprócz typowo kinowej rozrywki serwują kilka dylematów związanych z samozwańczymi mścicielami i stróżami prawa. W przypadku Snydera nie jest to pierwsze rodeo, w końcu w jego adaptacji The Watchmen było już: „Who watches the watchmen?” W związku z brutalnością Batmana oraz wydarzeniami przypominającymi zamachy terrorystyczne ten film prosi się o wyższą kategorię wiekową.

Mimo całego narzekania, na BvS bawiłem się lepiej, niż na Man of Steel. Nie przeszkadza mi cięższe podejście do komiksowej tematyki, nie przeszkadza mi brak humoru (w filmie padają dosłownie ze 2 dowcipy, pozostałe przypadki to sarkazm Ironsa, grającego Alfreda). Niemniej jednak chciałem zwrócić uwagę, iż nie jest to film bez wad i nie jestem w stanie polecić go ot tak. Jeśli Man of Steel niespecjalnie przypadł wam do gustu, poczekajcie, aż BvS przejdzie z kin na domowe ekrany. Moja ocena: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz