niedziela, 25 lipca 2021

Black Widow

Obok Captain Marvel chyba najbardziej zbędny film w MCU. Spóźniono się z nim jakieś 5 lat. Akcja ma miejsce po Civil War, a kogo tak naprawdę obchodzą te wydarzenia w momencie, gdy wiadomo, co się dzieje w Endgame?

Jeszcze żeby chociaż BW wyszła dobrze. Nic z tego. Autorami są osoby, które praktycznie nie mają dorobku na stołkach scenarzystów i reżyserów, ale jakimś cudem załapali dochodową fuchę. Szkoda tylko, że nie wiedzieli, co z nią zrobić.

Na każdym kroku Black Widow przypomina bieda wersję The Winter Soldier. Przy okazji zbierając kilka najgłupszych pomysłów z innych odsłon uniwersum. Sposób na kontrolowanie armii agentów-zabójców – jest, tylko łatwiej go rozbroić. Nienazwana najmimorda, która poluje na główną postać – jest, tylko ze cztery razy mniej wydajna. Problemy tego filmu da się podzielić na dwie kategorie: jego własne i zapożyczone od starszego rodzeństwa. Uwaga, będą spoilery.

Pierwszy grzech główny to fakt, że BW nie opowiada, co stało się w Budapeszcie. Żeby dolać oliwy do ognia, nie tylko Hawkeye’a nie ma w tym filmie (nawet z imienia), ale w scenie po napisach zostaje wręcz oskarżony o bycie odpowiedzialnym za śmierć Romanoff. Niby można zasłaniać się tym, że osoba (którą wcześniej dało się zobaczyć The Falcon and the Winter Soldier) rzucająca tą informacją ma coś do ugrania, ale mimo wszystko jest to nasranie na Clinta, który był istotną częścią historii Natashy. Zamiast niego BW dorabia jakiegoś typa, który rzekomo jest przyjacielem i od zawsze wspiera agentkę. Retcon porównywalny chyba tylko z dodaniem brata Toretto w F9.

Grzech numer dwa – każdy pomysł fabularny dałoby się zrealizować lepiej. Sposób kontrolowania wdówek i antidotum – już lepszym rozwiązaniem jest pranie mózgu i aktywacja rodem z The Winter Soldier. Tutaj antidotum jest produkowane w takich ilościach, że ani jedna wdowa (z tych, które przeżyły) nie zostaje w tyle i do tego byle matoł z próbówką może je aplikować. Feromony, które nie pozwalają wdowom atakować głównego złego – no tak, bo w świecie, gdzie mają futurystyczne maski zmieniające wygląd nie ma innego sposobu na blokadę „sztachnięcia feromona” niż połamanie nosa. Red Guardian -  na początku filmu zaradny, zorganizowany, troskliwy facet. Po pobycie w więzieniu (i chyba lobotomii) skończony kretyn. No bo gdyby pozostał kompetentną postacią, to przecież wszystkie kobiety z otoczenia nijak nie mogłyby się wykazać. Taskmaster – przez cały film grany przez faceta, ale jak tylko zdejmuje maskę (dosłownie dwie sceny i może ze dwie minuty z całości), okazuje się być kobietą (a i to podobno pani Kurylenko narzekała, że kostium jest za ciężki) – także tutaj autorzy nie potrafią się trzymać konsekwentnie nawet własnej wizji.

Problemy zapożyczone. Jak już wspomniałem, przebieg fabuły przypomina The Winter Soldier, wliczając w to powietrzną fortecę w finale. Największym idiotyzmem jest jednak Taskmaster. Oryginalny łotr jest koszmarem dla wszystkich walczących (wręcz lub konwencjonalną bronią) postaci Marvela. Nawet w grach pokazywano go jako strasznego upierdliwca. Tutaj? Nie dość, że go wykastrowali, to jeszcze wytłumaczyli jego możliwości chipem. Podobny los spotkał Mandaryna w Iron Manie 3, przy czym jednak Ben Kingsley zrobił z tego taką komedię, że można się pośmiać. Natomiast Olga Kurylenko straszy jednym wyrazem twarzy i nic więcej nie wnosi.

No dobra, a co jeśli nie czytam komiksów i nie angażuję się w dotychczasowe MCU? Nie jest najgorzej. Sceny akcji co prawda nie dorastają do pięt tym z filmów braci Russo, ale na szczęście widza do Batwoman też im daleko. Scena otwierająca BW jest całkiem dobra, a dziecięce wersje Natashy i Yeleny zagrane na poziomie. Przyjemne są smaczki typu kurtka siostry, którą potem widać w Avengers, albo generał Ross ścigający Wdowę. Dzięki nim nadal ma się wrażenie udziału w czymś większym. Chemia między głównymi bohaterkami jest sympatyczna, zaś Yelena jako potencjalna następczyni Natashy wypada naturalnie.

Niestety, nawet w tym wariancie film miejscami dłuży się, ma problemy z poważniejszymi scenami, których wydźwięk tłamsi humorem (przez co ten ostatni niespecjalnie śmieszy). Czarna Wdowa zasługiwała na lepsze widowisko, a pełnię jej możliwości lepiej podziwiać w poprzednich produkcjach. Ten tytuł nadaje się na zapchajdziurę, gdy w TV nie ma żadnego innego akcyjniaka. Moja ocena: 3-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz