Dante (w tej roli Jason Momoa), syn mafiosa z piątej części serii chce się zemścić na Domie i jego rodzinie. Do tego jest takim złodupcem, że podbiera Cypher jej wszystkie zasoby na jej oczach, a ona sama ledwo uchodzi z życiem.
FX wraca do przeżutych schematów i poprzeczki absurdu na poziomie części szóstej oraz siódmej. Tym samym pomimo braku związku z jakąkolwiek logiką i prawami fizyki dziesiątka w wielu miejscach wydaje się widowiskiem dużo bardziej przyziemnym od dziewiątki, która wysłała bohaterów w kosmos. Dwie sceny zahaczają o ten klimat (w pierwszym akcie jest to odbijanie pędzącej miny dźwigiem, w końcowym zjazd po tamie znany ze zwiastunów), ale cała reszta to, jak wspomniałem, lekko przemodelowana szóstka i siódemka.
W zasadzie ciężko napisać coś więcej. Na dobrą sprawę fani i tak pójdą obejrzeć kolejną część Szybkich i wściekłych, a przeciwnicy i tak zjadą ją od góry do dołu. Jako durny film z dużymi eksplozjami, przegiętymi scenami akcji (ale nie tak idiotycznie wydłużonymi jak w #9), ogromną zbieraniną nazwisk, powracającymi martwymi postaciami, postaciami schodzącymi w sposób, który zapewnia furtkę do ich powrotu oraz bohaterami, których miało już nie być (Hobbs w napisach końcowych) i w sosie a’la telenowela brazylijska (dzięki obecności Dantego i siostry Eleny) jest ok. Nic specjalnego, ale też nie tak drażniącego jak poprzednik.
Jeśli ktoś szuka specyficznego argumentu, żeby obejrzeć Fast X, to niech to będzie Jason Momoa. Facet gra chyba najbardziej wyrazistego antagonistę w całej serii (wliczając w to Idrisa Elbę ze spin-offu), jest porąbany, ale widać, iż aktor bawi się znakomicie. Jego zagrywki będą kojarzyły się z różnymi wersjami Jokera, zaś jedna scena jest będzie robiła wrażenia inspirowanej przesłuchaniem z The Dark Knight.
Jeśli miałbym się czegoś czepić, to dwie rzeczy. Numer jeden - zakończenie. Zwyczajnie go nie ma. Natomiast jest cliffhanger, który przyprawia o przewracanie oczami jeszcze bardziej niż ostatnia scena z Matrix Reloaded. Vin Diesel już coś tam chlapnął w wywiadzie, że finał ma być trylogią zamiast planowanej dylogii, ale to pewnie będzie uzależnione od wyników sprzedaży. Numer dwa - syn Doma Osoby odpowiedzialne za casting wpadły na pomysł, żeby dziecko było czarne. Do tej pory sny był zawsze biały, a tu niespodzianka. Niby nic, ale czepiam się, gdyż głupota tej decyzji wybiega poza ekran. Chciałbym, żeby to ugryzło w dupę tych, co to wymyślili, ale pewnie się nie doczekam. Moja ocena: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz