niedziela, 4 czerwca 2023

Obi-Wan Kenobi – Season 1

Gdy ogłoszono prace nad tym serialem, zapaliła się we mnie iskierka nadziei. Po wielu rozczarowaniach na dużym i małym ekranie miało pojawić się coś, czego fani oczekiwali od dawna – produkcji o Kenobim, której akcja ma miejsce między epizodami III i IV. Do tego ogłoszono powrót Ewana McGregora, a wisienką na torcie miała być obecność Haydena Christensena. Niestety, już pierwszy zwiastun ostudził moje oczekiwania, a potem było tylko gorzej.

Serial rozpoczyna montaż scen z epizodów I-III pokrótce streszczający wspólne dzieje Anakina i Obi-Wana. Potem mamy scenkę z ataku na świątynię Jedi na Corscuant pokazaną z innej perspektywy, po której przechodzimy do właściwej akcji.

OWK na każdym kroku pokazuje, że obecnym twórcom nie leżą faceci (zwłaszcza biali) jako postacie pierwszoplanowe i że w beczce z pomysłami widać dno. Pierwszy idiotyzm mamy na dzień dobry. Obi-Wan miał chronić Luke’a. Ostatecznie Leia trafiła do szlacheckiej rodziny, w której ochroniarzy było pod dostatkiem, ale nie, to byłoby zbyt logiczne i wymaga zbyt wielkiej gimnastyki umysłowej, by wymyślić coś dla Kenobiego na Tattooine. W związku z tym serwuje nam się porwanie księżniczki, wyciągnięcie Bena poza pustynną planetę i rzucanie nim od miejsca do miejsca. Tyle, jeśli chodzi o jego ukrywanie się.

Drugim wątkiem jest ekipa inkwizytorów polujących na Jedi. Trafiają na trop Obi-Wana i zaczyna się pościg. Wśród nich znajduje się Reva – Trzecia Siostra, dziewczyna ocalała z pogromu świątyni na Coruscant. Odnaleziona potem przez inkwizycję i wcielona w jej szeregi. Kompletnie nie pamięta tamtych wydarzeń, ale czasami ma przebłyski.

Po kolei. Obi-Wan odcinający się od Mocy, by nie zostać namierzonym. Jest to kopia pomysłu choćby z Jedi Outcast. Kyle Katarn po wydarzeniach z Mysteries of the Sith wyciął podobny numer. Obi-Wan jako szukający Lei – wiecznie wpada w tarapaty, z których ktoś go wciąga. Nawet jeśli dana scena zwiastuje, że poradzi sobie sam, zaraz okoliczności przybiorą taką skalę, z której solo już się nie wywinie. Rezultatem obu tych założeń jest brak wiary w siebie przez jakieś 90% widowiska i łomot zebrany od Vadera za pierwszym podejściem.

Bzdurne pomysły – zbyt dużo, by wymieniać. Ja rozumiem, że Star Wars nie są ostoją realizmu i logiki, ale przemycanie Lei pod oficerskim płaszczem Kenobiego zdecydowanie plasuje się w top 3 idiotyzmów całej franczyzy. Są też duperele, które niby mają działać, ale z perspektywy widza nie mają racji bytu. Reva dwukrotnie konfrontuje się z Owenem. Za pierwszym razem z przypadku, za drugim już umyślnie. Fajnie, że Owen i Beru potrafili się jakoś bronić (ma to sens zważywszy na bliskość Tuskenów), ale całe napięcie jest niwelowane przez fakt, iż ich los jest znany, więc to taka trochę strata czasu.

Pojedynki z Vaderem również są bez sensu. Tak – wizualnie, choreograficznie i klimaciarsko robią wrażenie, zwłaszcza uzupełnione o retrospekcje ze sparringów Skywalkera i Kenobiego. Jednak z punktu widzenia linii czasu nie powinny mieć miejsca. W końcu Vader opuszczał Bena jako uczeń, a spotykał go w Nowej nadziei jako mistrz. Podobnie sprawa ma się ze spotkaniem Obiego z Leią. Wiadomość z Ep. IV sugeruje, że Leia słyszała o Kenobim, ale nigdy go nie spotkała. Natomiast tutaj mieli nie lada przygodę i do tego małolata wie, że starzec jest Jedi.

W ogóle Leia zasługuje na osobny akapit i to niezbyt przychylny. Jest jedną z najbardziej przemądrzałych i chronionych przez „plot armor” dziewczynek w historii kinematografii. Wręcz zasłużyła na miejsce w obsadzie kolejnych Szybkich i wściekłych. Przykładem niech będzie jedna z jej pierwszych scen, w której ucieka najemnikom przez las. Ucieczka wygląda tak komicznie, że albo to ona jest tak genialna i zwinna, albo ci najemnicy to skończone jełopy (do tego zapominające o ogłuszaniu bronią). Aż dziwne, że to nie ona ratuje Kenobiego na zlecenie Luke'a.

To wszystko boli tym bardziej, że w inne aspekty włożono sporo roboty. Wizualnie ten serial jest bardziej spójny od Księgi Boby Fetta. Poszczególne miejsca i planety robią wrażenie. Zwłaszcza forteca Inquisitorius przyprawia o opad szczęki swoją ponurą i zawiesistą atmosferą. Postać Revy jest zbyt przekoloryzowana jak na tak dramatyczną historię pochodzenia. Relacje Obi-Wana i Owena finale otrzymują tylko moment uwagi, zaś cameo Liama Neesona pomimo iż przyjemne, nijak się ma do tych lat treningu, które Benowi sugerował Yoda.

Chciałbym wreszcie obejrzeć nowe Gwiezdne wojny bez pierdoletów współczesnego Hollywood, ale nie wiem, czy doczekam się. Obi-Wan pomimo wielu efekciarskich momentów jest owocem braku wiedzy i znajomości specyfiki uniwersum, a także ofiarą zapędów polityczno-społecznych obecnej ekipy. Moja ocena: 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz