Na początek powiem, że cholernie mnie śmieszy to, jak się niektórzy widzowie napinają, że jak w ogóle można lubić tak głupi film? Ano można. Wyłączamy myślenie, chwytamy za popcorn oraz coś dopicia i jedziemy!
Akcja piątej części Szybkich i wściekłych ma miejsce po czwartej, a przed trzecią częścią serii. Tym razem wyścigi i związane z nimi środowisko przedstawiono bardzo symbolicznie, wręcz jako cameo. Fast Five bardziej przypomina filmy z rodzaju heist, jak np. Ocean’s Eleven, choć oczywiście w bezpośrednim porównaniu wypada przy nich blado. Po raz kolejny jesteśmy raczeni przerysowanymi twardzielami, szaleńczymi pościgami oraz oklepanymi tekstami typu: to ostatnia robota, potem znikamy.
Najfajniejsze jest to, że nowa (dla serii) formuła sprawdza się i dostarcza lekkiej oraz przyjemnej rozrywki. W zasadzie gdyby nie wymuszone ‘poważne’ momenty, to Fast 5 byłoby świetną komedią. Autentycznie przez 2/3 filmu człowiek siedzi i śmieje się do rozpuku. Monty Python to to nie jest, ale przerzucanie się złośliwościami też działa. Zwłaszcza, że jest komu prowadzić owe utarczki. W piątej części mamy zbieraninę niemal wszystkich głównych postaci z poprzednich odsłon serii, a do tego nowy nabytek: Dwayne’a ‘The Rock’ Johnsona.
Ja bawiłem się świetnie podczas seansu, zaś Fast Five podobało mi się dużo bardziej niż mdława i niedopracowana część czwarta (nawet z niepodchodzącymi poważnymi scenami i oklepanymi ujęciami Rio). Ode mnie: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz