Jednym z moich ulubionych zespołów jest nieistniejący już Children Of Bodom. Niezależnie od tego, jak grali, kupowałem kolejne płyty, byłem na trzech koncertach w Polsce i interesowałem się ciekawostkami związanymi z samą formacją. Jedną z nich jest pochodzenie nazwy. Bodom jest fińskim jeziorem owianym złą sławą. W roku 1960 doszło tam do potrójnego morderstwa rodem ze slasherów. Przeżył czwarty uczestnik tych wydarzeń. Był nawet przez jakiś czas głównym podejrzanym, ale ostatecznie nic nie udowodniono. W rezultacie prawdziwy morderca nie został złapany po dziś dzień.
Film Bodom nie ma absolutnie nic wspólnego z twórczością COB, ale nawiązuje do wspomnianego morderstwa. Bohaterowie postanawiają udać się na wycieczkę nad to jezioro. Jeden z nich ma zamiar odtworzyć przebieg wydarzeń, choć raczej chodzi o rozwikłanie tajemnicy, niż powtórzenie efektu końcowego.
Zacznę od zalet. Ten film jest przepięknie nakręcony. Ujęcia, w których głównymi bohaterami są krajobrazy, lasy i jezioro zapierają dech. Tu ciekawostka – film kręcono nie przy tytułowym jeziorze, lecz w Estonii. Morderstwa są brutalne i bardziej bezpardonowe w porównaniu do produkcji z USA. Sceny akcji potrafią miło zaskoczyć (zwłaszcza jedna z udziałem aut w drugiej połowie), zważywszy na budżet. Całość podkreśla bardzo stonowana, tajemnicza i klimaciarska ścieżka dźwiękowa, która lepiej buduje napięcie niż fabuła. Aktorzy wydają się w porządku, choć nie jest to coś, czego nie dałoby się zobaczyć w większości innych slasherów. Tyle dobrego, że ich kreacje nie odrywają od wydarzeń.
Problemy zaczynają si ę w fabule. Fajnie, że autorzy próbują zaskakiwać widza zwrotami akcji kilka razy. Szkoda tylko, że niektóre wydają się być wciśnięte dla samej próby zaskoczenia widza, a nie logicznego pociągnięcia opowieści. Od slasherów lub im podobnych nie wymagam nie wiadomo jakiej intrygi, ale nawet w tym gatunku da się napisać coś tak, by widz nie zwracał uwagi na idiotyzmy. Niestety tutaj to nie do końca wyszło. Ktoś chciał chyba połączenia Piątku 13-ego i Bunkra (The Hole z 2001). Sprowadza się to do krwawej otoczki oraz wspomnianych zwrotów, ale zabrakło jakiegoś szlifu, przez który film miałby swoją tożsamość, a nie wyłącznie budził skojarzenia z innymi tytułami.
Techniczną upierdliwością jest udźwiękowienie jump scare’ów. Same jumpy są nieodłączną częścią gatunku i sama ich liczba nie jest przesadzona. Sęk w tym, iż bazują one przede wszystkim na skoku głośności. Jakiś gigant intelektu pomyślał, żeby tę różnicę podkreślić jeszcze bardziej i nawet jeśli wypatrzycie, gdzie można spodziewać się tej zagrywki, odgłos będzie tak głośny, że i tak podskoczycie. Przy czym nie będzie to miało nic wspólnego ze strachem, czy zaskoczeniem. To wyłącznie reakcja organizmu na głośność.
Osobną kwestią jest wykorzystanie prawdziwej tragedii do stworzenia czegoś rozrywkowego. Ja z tym problemu nie mam, gdyż w samym filmie parokrotnie pada określenie, iż wydarzenia z 1960 były okropne i nikt nie powinien czerpać z tego przyjemności, a następnie fabuła podąża swoim torem. Niemniej jednak są osoby, którym będzie przeszkadzać wykorzystanie tej masakry jako fundamentu.
Nie będę owijał w bawełnę, na Bodom bawiłem się dobrze. Zachwyciła mnie oprawa, morderstwa były brutalne, a na zgrzyty fabularne i wynikającą z nich głupotę przymykam oko, bo na tle wielu współczesnych slasherów nie są one najgorsze. Z tej perspektywy obraz dostaje ode mnie 4-. Natomiast jeśli komuś przeszkadzają: korzenie w prawdziwych wydarzeniach, motywacje postaci, zwroty wywalające logikę i brak wyjaśnień paru rzeczy w zakończeniu zrzucający na widza wymyślenie uzasadnienia, może śmiało obniżyć ocenę do 3 lub 2.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz