Eech… Ogólny zarys fabuły: Przez głupotę Cassie Lang cała ekipa trafia do wymiaru kwantowego. Tam okazuje się, że wszyscy mieszkańcy są trzymani za pysk przez Kanga Zdobywcę, który ma na pieńku z Janet van Dyne. Pomaga mu Modok…
O ile sam przebieg akcji jakoś mi tam nie załazi za skórę (ot, przeciętny Marvel, nic specjalnego), o tyle niektóre składowe przyprawiają o ziewanie graniczące z tym, co odwala Kirby w swoich grach. Nawet te irytujące odnotowuje się przy pierwszej scenie z ich udziałem, a potem już tylko nużą.
Pierwsze pacnięcie w czoło zaliczyłem prawie na samym początku, gdy tylko pojawiła się Cassie. Nie dość, że aktorkę niepotrzebnie zmieniono, to wraz z nią osobowość postać śmignęła o 180 stopni. Z córki tęskniącej za ojcem przeobraziła się w krnąbrną gówniarę-aktywistkę, która wszystko wie lepiej. Nawet jeśli ten wątek jest potrzebny na rzecz rozwoju postaci (bo jakiś teoretycznie następuje), to zastosowano go w najbardziej odpychający i nieznośny sposób.
Wątek Janet to kolejny głupi pomysł. Zdaje się, że mamy do czynienia z dorosłą osobą i jej otoczeniem, ale to, jak się komunikuje, każe mi myśleć, iż to poziom szkoły średniej ze słabej dramy CW. Fakt ukrywania kluczowych informacji bez sensu spowalnia ekipę, a powtarzanie gadki o wielkości niebezpieczeństwa nijak nie pomaga.
Modok to już w ogóle dno dna. Nie dość, że z komiksowym dzieli wyłącznie groteskową sylwetkę, to jeszcze rozciągniecie twarzy Darrena Crossa jest jednym z najgorszych efektów w całym MCU. No i sama postać w porównaniu z oryginałem została tak zinfantylizowana, że powstała z niej niezamierzona parodia. Do tego wygaduje takie bzdety, że po pierwszym dialogu człowiek ma ochotę wyłączyć film (powstrzymuje go tylko niedowierzanie lub głupawka po pierwszym podniesieniu przyłbicy).
Największym nudziarzem jest jednak Kang. Dopóki był tylko ciekawostką lub teorią zapoczątkowaną w pierwszym sezonie Lokiego, nie robiło mi to różnicy. Ale jako pełnoprawny antagonista i z wariantami w scenie w napisach? Zero charyzmy, zero zagrożenia, zero czegokolwiek. Większą winę za tę sytuację ponoszą scenarzyści, ale Majors nie jest jakimś wybitnym aktorem. Jego antagonista w Creed 3 nie wymagał oscarowych starań, a i tak wyszedł kiepsko.I to na nim miała się opierać kolejna faza? Bez jaj… Żeby pokazać wam, jak absurdalny to pomysł, zrobię test. Spróbujcie bez korzystania z internetu i pomocy znajomych komiksiarzy przypomnieć sobie, kim był filmowy Malekith. Od razu dodam, że taka postać była w MCU, była słaba, a grał ją aktor dużo lepszy od Majorsa. Nie pamiętacie? No właśnie. Teraz pomyślcie, że Kang jest jeszcze bardziej nijaki, a jego dynastia ma być głównym zagrożeniem.
Można czepiać się jeszcze coraz bardziej czerstwego humoru, zmarnowanych występów gościnnych typu Bill Murray (którego postać kojarzyła mi się z powtórką z tej granej przez Jeffa Goldbluma w Ragnaroku), idiotycznej pochwały socjalizmu oraz słabych efektów specjalnych tu i tam. Z drugiej strony te same efekty np. w krajobrazie lub ujęciach batalistycznych nie są takie najgorsze. Z tych pierwszych dałoby się nawet zrobić jakieś abstrakcyjne obrazy na ścianę.
Trzeci Mrówek nie nadaje się na głupią rozrywkę jak dwójka. Nie wnosi niczego nowego jak jedynka. Jest po prostu kolejnym średniakiem, co do którego trzeba się wykazać tolerancją lub całkiem zignorować. Moja ocena: 3-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz