niedziela, 24 marca 2024

Guardians of the Galaxy Vol. 3

Podczas ataku na Knowhere Rocket zostaje poważnie ranny. Jego stan jest krytyczny. Rozpoczyna się wyścig z czasem, konwencjonalne sposoby leczenia nie wystarczają. Tajemnica uzdrowienia szopa tkwi w jego przeszłości.

Nie oczekiwałem wiele po tym filmie. Niby Gunn nie pozwoli producentom wtryniać się w jego produkcję, niby on jeden miał odstawać na plus od reszty kinowego MCU wydanego po Endgame (pomijając Spider-Mana: No Way Home, bo ten nie jest w pełni marvelowy), ale ja pozostawałem sceptyczny. No i tyle dobrego, że chociaż raz miło się rozczarowałem.

Każdy fan znajdzie w tej produkcji znane elementy: głupawe poczucie humoru, specyficzna ścieżka dźwiękowa podkreślająca ton danej sceny, widowiskowa rozpierducha i mordobicie, a także ten sam poziom aktorstwa (High Evolutionary jest bardzo wyrazistym antagonistą, lepszym od Kanga). Druga część próbowała podbić emocjonalną stawkę za pomocą porąbanej historii ojca Quilla. Trójka przebija poprzednika na tej płaszczyźnie. Już wcześniej pojawiały się insynuacje odnośnie tego, jak potworne jest pochodzenie Rocketa. Vol. 3 pozwala nam doświadczyć go w całej jego okrutnej okazałości. Można by się kłócić, że zastosowano najprostszy (by nie rzec najbardziej prostacki) zabieg: wpłynięcie na uczucia widza za pomocą uroczych i/lub zabawnych zwierzątek, ale robi to podręcznikowo i efektywnie. Przez co retrospekcje i ich konsekwencje w finale to w zasadzie najlepsze sceny w całym widowisku.

Podoba mi się też fakt, że tym razem opowieść skupia się na bardzo osobistych potrzebach bohaterów. Nie jest to pierwszyzna w serii, ale w jedynce i dwójce tym wątkom towarzyszyła zagłada na ogromną skalę. Tutaj nawet jeśli jedna planeta ucierpi, nie jest to tak istotne. Liczą się postacie. Tu w zasadzie każdy ma swoje pięć minut, które nie są zmarnowane, ale wydaje mi się, że nie wszyscy na nie zasługują.

Moje dwa największe problemy to dziury fabularne i połowiczny antagonista. Te pierwsze da się wyłapać dość szybko i niby są niewielkie, ale sporo ich i trzeba wręcz skupiać się na ich ignorowaniu, by nie przeszkadzały w seansie. Ten drugi to Adam Warlock – postać, która w komiksach odgrywa ważną rolę w sadze o Rękawicy nieskończoności. Tutaj jest spóźnionym dodatkiem z napisów końcowych z Vol. 2. Oprócz tego, że jest to zmarnowana postać, podobnie jak w przypadku Captain Marvel w Endgame, dałoby się go zastąpić kimś innym i lepiej umiejscowionym. Cholera, nawet popełnię tę samą sugestię, co przy Endgame: Ravagerzy mieliby więcej sensu. Byli cięci na Yondu za dostarczanie dzieci Ego i dopiero pokonanie szurniętej planety zrehabilitowało go w ich oczach. Wystarczyłoby, że Gamora szepnie słówko, iż High Evolutionary robi to samo i Strażnicy mieliby wsparcie, że ho ho (a i byłoby co szabrować).

Pomimo mojego czepialstwa Guardians of the Galaxy Vol. 3 zapewnił mi przyzwoitą rozrywkę. Nadal wolę dwie poprzednie części, ale w przeciwieństwie do pozostałych produkcji kinowych duetu Marvel/Disney wydanych po Endgame, tej nie wstydzę się postawić na półce. Moja ocena: 4+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz