Kiedy Gunn obejmował stery kinowo-serialowego uniwersum DC, również postawił na kompletny reset… a przynajmniej tak to wyglądało dopóki nie obejrzało się pierwszego sezonu Creature Commandos i nie poczytało, co jeszcze jest w planach. CC na dzień dobry zawiera odniesienia to The Suicide Squad, ale żeby nie było za łatwo w połapaniu się, TSS w tym uniwersum przebiegł ciut inaczej, przez co np. taki Weasel żyje. Wiadomo też, że mają powrócić Blue Beetle oraz Peacemaker. Tyle jeśli chodzi o uproszczenie na rzecz nowej widowni.
Założenia Creature Commandos są podobne do Suicide Squad, tylko jego członkowie są mniej ludzcy z wyglądu (stąd nazwa). W tym sezonie ekipa ma za zadanie chronić księżniczkę Pokolistanu przed siłami Circe. Oczywiście po misji wychodzi na jaw, iż sprawa ma drugie, a może i trzecie dno, na co trzeba zareagować za zgodą lub wbrew przełożonym.
Fabuła jest przyzwoita, rozwałka świetna, animacja robi wrażenie, aktorzy dają nie lada popis, zaś całość nie obraża widza, ani go nie poucza. Fani komiksów (a nawet i Arkhamverse) raczej nie dadzą się zaskoczyć zwrotami akcji, bo obecność jednej postaci w zasadzie sama mówi, co się stanie. Mimo wszystko to miłe, że autorzy starali się namieszać i zaangażować. Tu w zasadzie mógłbym skończyć tekst, gdyż CC to widowisko warte uwagi każdego miłośnika trykociarzy z DC.
Niestety, jest pewna bariera, o którą co wrażliwsze osoby mogą się rozbić. Jej pierwszym aspektem jest brutalność – ten serial nie oszczędza nikogo. Postacie są bite, poniżane, krew się leje, a fakt przynależności do tych dobrych niczego nie zmienia – jak ktoś ma umrzeć, to umrze. Drugim jest pesymizm zwiększający się z każdym kolejnym odcinkiem. Jeśli uważaliście, że Gunn sięgnął po mroczną tematykę w Guardians of the Galaxy vol. 3, to zapnijcie pasy, bo Creature Commandos zostawia Strażników w tyle. Wydarzenia z retrospekcji poszczególnych bohaterów bywają tak nieprzyjemne, że wręcz fundują oglądającemu depresję. Historia, która zaczyna się głupawo i jajcarsko niczym wspomniany wcześniej The Suicide Squad, szybko zmienia barwy na ciemniejsze i tak już zostaje. Myśleliście, że uniwersum Zacka Snydera było ponure? Przy niektórych wątkach z tego serialu jest wręcz hura-optymistyczne.
Kolejna rzecz, która mi trochę zgrzyta, nawiązuje do przeszłości członków CC. Otóż wbrew temu, co mówi Amanda Waller, te pokraki nie są z gruntu złe. Spośród wszystkich łotrów wybrano akurat tych, którzy byli w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie. Wszyscy bez wyjątku są ofiarami okoliczności. Nie ma tu ani jednej postaci, która walczy o odkupienie. Są tylko ci, którym los rozdał badziewne karty, a potem jeszcze dał w pysk i/lub wypruł flaki.
Niemniej jednak początek DCU podołał zadaniu i rozbudził moją ciekawość. Następny w kolejce jest Superman (2025). Póki co Creature Commandos dostają ode mnie 4+. Polecam każdemu, komu niestraszne są historie pomiatające własnymi bohaterami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz