Schemat jest podobny do filmu otwierającego serię: grupa młodzików coś odwala, a rok później odczuwa konsekwencje, gdy jakiś czubek zaczyna ich zabijać jednego po drugim. Ok, tyle jeszcze przeboleję, bo slashery schematami i powtarzalnością stoją. Tyle tylko, że tu już sam wypadek wydaje się naciągany, a dalej jest gorzej. Morderstwa są ok, lecz śledztwo wlecze się niemiłosiernie, zaś bohaterowie nie wzbudzają ani odrobiny sympatii. Są tak nijacy, że nawet ich śmierć nie bawi.
Co mnie tak naprawdę podminowało? Nie jest to obecność postaci i nawiązań do dwóch pierwszych części. Nie jest to sztampa oraz nijakość. Jest to ostatnie pół godziny, w trakcie których autorzy mieszają, co się tylko da. Wymazywanie historii zbrodni Southport? Podobny patent był w Koszmarze z ulicy Wiązów oraz Freddy vs. Jason. Twist z mordercą? Krzyk. Rozpad związku weteranów serii? Krzyk 5. Jednak największym idiotyzmem jest sam finał, w którym autorzy próbują wmówić nam, iż osoba po traumie będzie próbowała odtworzyć tę traumę na kimś innym, by mu pomóc. A potem jeszcze okazuje się, że tuż przed drugą turą napisów końcowych niektórzy martwi tacy martwi to nie są oraz że ci niby dobrzy wcale takich dobrych zamiarów mogą nie mieć. Ma to być chyba fundament pod przyszły sequel, ale nie mam pojęcia, kto miałby na niego czekać
Jeśli już oglądać Koszmar, to niech to będzie oryginał lub serial. Tegoroczny sequel nijak się do tego nie nadaje. Moja ocena: 1+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz