Na celownik mordercy trafiają dzieciaki, które są w jakiś sposób spokrewnione z bohaterami poprzednich odsłon. A jako że niniejsza produkcja podąża tym samym szlakiem, co ostatni Matrix lub Ghostbusters (to porównanie nasuwa się zwłaszcza po zobaczeniu dedykacji dla Wesa Cravena), nie mogło zabraknąć weteranów, tzw. legacy characters. Żeby było ciekawiej, nie ograniczono się do najbardziej oczywistej trójki. Jest też np. pewna policjantka z czwórki, a nawet siostra Randy'ego, która zaliczyła mega krótką scenę w Scream 3.
Z jednej strony nowy Krzyk robi wszystko podręcznikowo: zawiązanie intrygi, krwawe zgony i kilka cwanych nawiązań. Z drugiej wpada w pułapkę swoich korzeni. Podobnie jak Matrix Resurrections bez sensu kopiuje poprzedników. Niby ma to jakieś uzasadnienie fabularne, ale odnosi się wrażenie, iż zabieg zastosowano przede wszystkim, żeby zakpić z oryginału.
Tu dochodzimy do potraktowania poprzedników. Sytuacja życiowa Gale i Dewey'ego w czwórce była na etapie: Wreszcie odrobina normalności! Dlaczego się tego nie trzymano? Ich życie zostało bez sensu wywrócone do góry nogami w ten sam sposób, co Lei i Hana Solo w Epizodzie VII. Do tego aktorzy wyglądają na zmęczonych i przynajmniej jedna z postaci (nie wiem, czy na życzenie osoby odgrywającej) zawija się dość wcześnie (choć występu Jamie Lee Curtis z Halloween 8 nie przebije). Przy czym policzę na plus, że w przypadku pozostałych udało się utrzymać jakieś napięcie na tyle, iż nie napiszę, co się z nimi stało, bo to zrealizowano dobrze.
Gorzej sprawa wygląda z antagonistą. Obstawiam, że każdy, kto zaliczył poprzednie odsłony, odgadnie przynajmniej jednego z morderców w parę sekund po pojawieniu się tegoż na ekranie. Po prostu brak słów, jak bardzo się nie postarano. Zresztą drugą osobę też można dość szybko i poprawnie wytypować. Największym grzechem tego duetu jest jednak to, że wpadają w motywację wyśmiewaną w Scream 2.
Nowi protagoniści wypadają słabiej od tych ze Scream 4. Serio zapamiętałem tylko jedną z bohaterek, a i to pewnie wyłącznie z powodu jej pokrewieństwa z istotnym złodupcem oraz stojącego za nią tła fabularnego. Pozostali stanowią najgorszy przykład mięsa armatniego porównywalny z najbardziej obskurnymi odsłonami Piątku 13-ego. Swoją drogą to zabawne, jak bardzo scenarzyści unikają nawiązań do Scream 3, jedynej odsłony łamiącej schemat liczby morderców, byle tylko istotne wydarzenia zwalić na Billy'ego, a nie Romana. Jednocześnie nie przeszkadza im ściąganie siostry Randy'ego, która (jak wspomniałem wyżej) do tej pory była tylko tam.
Na deser dodam, że tytuł powtarza idiotyzm zastosowany w serii Halloween. Mogę mieć tylko cichą nadzieję, iż ten trend zdechnie szybciej niż pierwsza ofiara każdego Krzyku.
Podobno prace nad kolejnym sequelem już trwają. Nie mam pojęcia, co jeszcze da się wymyślić, zwłaszcza w kwestii głównego złego, ale ten Krzyk słabo zrealizował kluczowe dla serii kwestie. Na szczęście dość poprawnie wypadły te charakterystyczne dla gatunku jako takiego. Nadal uważam, że Scream 3 jest najgorszą odsłoną filmową. Natomiast Scream (2022) wypada tylko minimalnie lepiej od Scream 2. Moja ocena: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz