piątek, 10 czerwca 2011

Ringu

Fenomen tego zjawiska ciężko ubrać w słowa. Tak – zjawiska, bo do książki i 1-2 adaptacji się to nie ogranicza. Filmowych wersji jest wiele, a niezależnie od tego, która komu się podoba, ogólna liczba fanów jest przeogromna. Przed napisaniem tego tekstu postanowiłem odświeżyć sobie posiadane filmy oraz książkę, a przy okazji dowiedziałem się, jaki „zasięg akcja ma”. We wpisie skoncentruję się przede wszystkim na filmach i przyległościach.


Kōji Suzuki – Ringu

Książka, od której wszystko się zaczęło. Wydana w 1991 w Japonii, w Polsce (chyba głównie za sprawą popularności filmów) ukazała się w 2004.

Na początku mamy śmierć kilku nastolatków. W zasadzie gdyby nie to, że główny bohater – Kazuyuki Asakawa – usłyszał o jednej z tych śmierci, a przy okazji trafił na drugą (jedna z nastolatek była córką jego szwagierki), to historia nie zostałaby opowiedziana. Dziennikarska natura Asakawy nie pozwoliła mu przejść obok tego obojętnie i raz dwa zaangażował się w rozwiązywanie zagadki. W trakcie śledztwa trafia na kasetę video, której zawartość nadała bieg kolejnym wydarzeniom. Naszemu bohaterowi towarzyszy jego kolega jeszcze z czasów szkolnych – Ryuji. Jest to bodaj najciekawsza postać w całej książce. Definiuje go jedno słowo – nieobliczalny. Ponad to jest na swój sposób genialny.

Pierwsze, co się rzuca w oczy w trakcie czytania, to sposób prowadzenia akcji. Przypomina on dużo bardziej powieści detektywistyczne, niż horrory. Z tych ostatnich zapożycza pewne elementy oraz atmosferę, ale nie są one dominujące. Drugą charakterystyczną cechą jest czas akcji – lata ‘90te. Wspomniana kaseta video jako element kluczowy, brak telefonów komórkowych, nie tak powszechne komputery (główny bohater informacji szuka w bibliotekach, akta nie mają elektronicznych odpowiedników itd.) – wszystko to tworzy bardzo specyficzną otoczkę. Mimo to sama powieść jest tak napisana, że jest przystępna dla każdego. Nie odpycha swoją orientalnością, czy egzotyką, pomimo rozgrywania się w Japonii. Całość czyta się lekko, choć nasze tłumaczenie sprawia wrażenie nieoszlifowanego. Dodatkowo było ono chyba robione na podstawie wersji angielskiej, a nie oryginalnej. W sieci można natrafić na informację, iż żona głównego bohatera nazywa się Shizuka. W angielskiej wersji imię błędnie skrócono do Shizu. Ta sama forma przewija się też przez polskie wydanie, stąd moje przypuszczenie.

Książkę polecam każdemu, kto ma ochotę na coś subtelniejszego niż horrory wychodzące spod piór zachodnich pisarzy. Miłośnicy japońskich klimatów mogą się nieco rozczarować, gdyż tego jest stosunkowo niewiele (co nie znaczy, że mało). Moja ocena: 4.



Ringu (1998)

Wbrew pozorom nie jest to pierwsza adaptacja książki, ale na pewno jedna z najbardziej znanych. Zauważalne różnice to zmiana głównego bohatera na bohaterkę, kilkunastomiesięcznej córki na przedszkolaka, inne relacje rodzinne (główna bohaterka jest rozwódką) oraz fakt, że afera z tajemniczą kasetą video jest bardziej znana wśród młodzieży. Ryuji jest byłym mężem Reiko i nie ma w sobie nic szalonego, a czarne poczucie humoru gdzieś umknęło. Kolejną różnicą jest wprowadzenie motywu z rozmazanymi zdjęciami, jakby telefon na koniec oglądania przeklętej taśmy to było za mało. Jeśli twoja twarz na zdjęciu jest rozmazana, to wiedz, że coś się dzieje!

Śledztwo prowadzone przez Reiko i Ryuji’ego pozostawia sporo do życzenia. Po pierwsze zawartość taśmy jest krótsza, a sceny zmienione. Po drugie brak analizowania filmu, wydarzeń, tła historycznego (w filmie jest tego naprawdę mało). Po trzecie – niewiele komunikacji z widzem. W momencie gdy postacie wpadają na jakiś pomysł, od razu go realizują, ale brak wyjaśnień, dlaczego tak się dzieje, przez co film sprawia wrażenie chaotycznego. Oczywiście nie zawsze tak jest, ale zdecydowanie za często. Po czwarte (i to jest chyba mój największy problem z tym filmem): kompletnie zignorowano słowa klucze (jednym z nich jest tytuł) napędzające fabułę w książce. Tym samym to Sadako staje się głównym antagonistą, a nie zjawisko/główny motyw książki, którego była częścią. Książki z każdą kolejną częścią dryfują w kierunku thrillera medycznego oraz s-f, filmy trzymają się wątku klątwy i elementów horroru, co powoduje, że różnic jest więcej, ale nie ma sensu wymieniać ich wszystkich.

Jako samodzielny horror Ringu można ocenić na 4-. Ma dobrą atmosferę i niezgorszą muzykę. Jako adaptacja wypada niestety na 2. Wprowadzone zmiany miały za zadanie przyprawić opowieść emocjami: rozwiedziona para posiadająca wspólny cel, może coś znowu zacznie iskrzyć; rodzice walczący o przyszłość dziecka itd. Zapewne są osoby preferujące taką wersję, ja wolałem dwóch wydzierających się na siebie kumpli. Niezależnie od oceny, jeśli chcecie zacząć filmową przygodę z serią i nie macie dostępu do wersji z 1995 (o której napisałem kilka słów niżej), to jest to dobry początek.


Rasen (1998)

Sequel Ringu, o którym chyba niewiele osób wie, a szkoda. Powstał na podstawie książki pod tym samym tytułem (która z kolei była sequelem książkowego Ringu) i stanowi przeciwieństwo znanego Ringu 2 (nie posiadającego nic wspólnego z książkami).

Wracając do filmu, podejmuje się on trudnego zadania, jakim jest kontynuacja pierwszego kinowego Ringu oraz adaptacja książkowej Rasen (Spirali). Wygląda to tak, że uwzględnia on postacie Reiko, Ryuji’ego, ich syna i to, co zaszło, ale próbuje to wepchnąć w motywy drugiej książki. Kudos za próbę. Problem polega na tym, że pierwszy film kompletnie olał sprawę kręgu i wirusa (skupiając się tylko na ‘duchu’ i złamaniu klątwy), a drugi film nie wyjaśnia zagadnienia, tylko rzuca widza na głęboką wodę. Tak po prawdzie to gdybym nie przeczytał pierwszej książki, to ten film byłby dla mnie co najmniej niezrozumiały. Na szczęście po lekturze nie miałem problemu z odnalezieniem się w filmowych realiach.

Rasen ma strasznie ‘gęstą’ i ponurą atmosferę. Wszystko jest tutaj stonowane i ciemne. Na dodatek nasz główny bohater – Mitsuo Ando (w tej roli Kôichi Satô) – przeżywa śmierć swojego syna i regularnie próbuje popełnić samobójstwo. Czasem wręcz sprawia wrażenie, że stoi na granicy szaleństwa. Całości dopełnia świetna muzyka, która niekiedy przypominała mi ścieżkę dźwiękową z Twin Peaks.

Spiralę oglądało mi się lepiej niż pierwszy Ringu. Pewnie przez wzgląd na nawiązania do powieści. Rasen posiada wspaniały klimat oraz dobrą historię, ale tylko jako sequel pierwszej książki, gdyż jako sequel pierwszego kinowego Ringu sprawdza się co najwyżej średnio. Ode mnie: 4.


Ringu 2 (1999)

Alternatywny sequel pierwszego kinowego Ringu, stworzony głównie za sprawą malkontentów (czyli przede wszystkim miłośników filmu nie znających ksiązki), którym nie podobały się elementy thrillera medycznego w Rasen oraz wszystkie naukowe wyjaśnienia będące nawiązaniami do książek. W ten oto sposób powstał Ringu 2, który całą naukę/medycynę wywalił do kosza i wrócił do straszenia duchami i klątwami.

Tym razem Sadako nie zadowala się zabijaniem za pomocą kasety video. Dziewczyna chce wrócić do naszego świata, a jej nowym wcieleniem ma być Yuichi, syn Reiko.

Jeżeli film ten rozpatrywać w kategorii czysto kinowej, nie oglądać się na książki, jest to niezgorszy horror oraz sequel. Ma swoje momenty, po których ciarki przechodzą po plecach, ale opowiadana historia nie do końca przekonuje, a niektóre wątki wydają się naciągane. Ringu 2 to pozycja na 1 raz. Moja ocena: 3


Ringu 0: Bāsudei (2000)

Jak numeracja wskazuje, mamy do czynienia z prequelem. Jest on dosyć ciekawym eksperymentem. Zasadniczo od samego początku wiadomo (jeśli ktoś oglądał poprzednie filmy), jak się skończy. Mimo to udało się wprowadzić pewien zwrot akcji, za co należą się brawa. Tło akcji stanowi okres, w którym Sadako należała do grupy teatralnej oraz wydarzenia, które doprowadziły do stanu, w jakim ją ‘zastaliśmy’ w pierwszym Ringu.

Jak film się prezentuje od strony technicznej? Całkiem nieźle. Historia jest zgrabna, dobrze wpasowuje się oraz uzupełnia kanon nakreślony przez pierwszy film kinowy. Nieliczne elementy horroru podkreślają relacje między poszczególnymi postaciami, czuć tam napięcie, a efekt pękającej bańki wpasowano sensownie.

Niestety jeśli nie jest się maniakiem serii, to można odczuć, że film się wlecze. Nie ratuje go nawet wspomniany zwrot akcji, bo koniec końców finał jest znany. Z tej też przyczyny do seansu podchodziłem trochę jak do formalności – byle mieć już to z głowy. Gdyby Ringu 0 nie powstał, nikt by na tym nie stracił. Na plus policzę to, że jednak oglądało mi się go lepiej od Ringu 2. Ocena: 3+.


Ring Virus (1999)

Uwielbiam swoje geekowskie zapędy. Dzięki nim natykam się na takie perełki jak Ring Virus. Sam film w oryginale nazywa się po prostu Ring, ale żeby odróżnić go od japońskiego Ringu i amerykańskiego The Ring, w tłumaczeniu dorzucono słowo virus. Gdy po raz pierwszy przeczytałem o tej wersji, zdziwiłem się niezmiernie. Po jaką cholerę Koreańczycy mieliby robić remake japońskiego filmu (zjawisko ponoć rzadko spotykane)?

Otóż Ring Virus jest czymś pośrednim między remake’iem kinowego Ringu, a adaptacją książki. Brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Zachowując podobne do filmu z 1998 postacie oraz relacje między nimi, dorzucono wszystkie pominięte tam motywy. Mamy więc zupełnie inną (niemal książkową) zawartość kasety video wraz ze wskazówkami, znacznie dłuższe śledztwo oraz teoretyzowanie wokół słów kluczy, do których Koji Suzuki przykładał taką wagę w pierwowzorze. Do tego samo dojście do źródła problemu jest ciekawsze, bo istnienie kasety nie jest wiedzą powszechną, jak to miało miejsce w obrazie Hideo Nakaty. Tu RV ponownie odwołuje się do literackiej wersji. Wisienką na torcie jest zachowanie kolesia towarzyszącego głównej bohaterce – jest tak samo popierdzielony jak książkowy Ryuji!

Nastrój grozy wykreowany w Ring Virus jest zbliżony do tego z Ringu – subtelny, powodujący, że przechodzą nas dreszcze, ale bez zbędnego rozlewu krwi, czy potwora wskakującego w kadr. Ujęcia są bardzo klimaciarskie. Dzięki nim ma się wrażenie, że bohaterowie są naprawdę osamotnieni w swej walce o przetrwanie. Do wad zaliczyłbym przede wszystkim dziwny montaż. Sceny następują po sobie bardzo szybko, czasami wręcz za szybko, tak jakby zabrakło miejsca na przejścia między nimi. Drugą wadą jest dziwne aktorstwo/dialogi. Niekiedy wygląda to tak, jakby postacie robiły celowe pauzy między tymi wypowiedziami, które ich nie potrzebują, albo snują się między ujęciami, nie wiedząc, co dalej robić/powiedzieć.

Wspomniane wady są jednak drobiazgami w zestawieniu z całokształtem. Jeżeli ktoś zaczął już oglądać kolejne adaptacje Ringu, a do tego przeczytał pierwszą część, to Ring Virus jest pozycją obowiązkową. Nawet jeśli ktoś nie zna książki, a widział tylko którąś z jej adaptacji, powinien zapoznać się z wersją koreańską. Kto wie, może przedstawienie akcji z takiej perspektywy jak w Ring Virus zachęci do sięgnięcia po wersję pisaną. Ode mnie: 4+.


The Ring (2002)

Amerykanie tworzą swoje wersje filmów z kilku powodów. Po pierwsze – bo wielu widzów nie ma ochoty czytać napisów, więc na seans wybierze wersję anglojęzyczną, niezależnie od jej poziomu. Po drugie – w ich kulturze jest sporo zadufania. Wychodzą oni z założenia, że nasze jest lepsze, więc zróbmy to po swojemu. Po trzecie (wynikające z poprzedniego) – jak coś jest nieamerykańskie, to ich nie interesuje. Dlatego tworzy się remake’i w amerykańskich realiach, by tamtejsi widzowie nie mieli problemów z odnalezieniem się.

Tak dochodzimy do The Ring – amerykańskiego remake’u, który bierze większość Ringu, kilka szczegółów Ringu 2, dorzuca parę dupereli od siebie, a całość pakuje w hollywoodzką oprawę. Po prawdzie, to do pewnego momentu jest to całkiem nieźle zrobiony horror. Co z nim więc nie tak? Sam pomysł. W oryginalnym Ringu pomysł z tak stworzonym mściwym duchem działał, gdyż takie wierzenia są częścią japońskiej kultury. Do kultury US takie zjawisko pasuje, jak pięść do nosa. Motywy z czarownicami sprawdzają się znakomicie, bo były one częścią przeszłości Stanów. Dzięki temu taki Blair Witch Project: Rustin Parr był horrorem pełną gębą. Duch rodem z Japonii moim zdaniem nie sprawdza się w amerykańskim wydaniu.

To jednak nie wszystko, co mnie w tym filmie drażniło. Śledztwo głównej bohaterki to zbyt często łut szczęścia. Wręcz trzymałem kciuki, żeby nie znaleźli tej cholernej studni (skoro na podstawie wyraźnej wskazówki laska i tak nie wiedziała, gdzie dokładnie jej szukać). Z kolei postać Samary to popłuczyny po Sadako. Nijak mnie nie przekonują jej próby straszenia. Powód? Za dużo odsłania naraz. Twarz widoczna, motywy oczywiste, a jej akcje subtelne jak rzygający gremlin. Z pozostałych postaci: rodzice Samary też są nijacy, a były mąż naszej pani dziennikarz to już w ogóle śmiech na sali. Jedynie chłopak grający Aidana nie powodował patrzenia z politowaniem.

Nie jest to najgorszy z remake’ów. Widać, że ktoś tam jednak starał się zrobić horror, ale nie wyszło mu przełożenie różnic kulturowych. Nawet jeśli na plus doliczę uwzględnienie motywu powiększania kręgu, to moja ocena nie będzie wyższa niż: 3-.


Rings (2005)

Tak naprawdę ciężko to nazwać filmem. Rings było wypuszczone jako dodatek na DVD z amerykańskim Ringiem 1 lub 2 (zależnie od wydania). Trwa to to zaledwie 16 minut (z napisami końcowymi włącznie).

Filmik pokazuje, co się dzieje, jak się smarkateria dorwie do tego, czego nie powinna dotykać nawet dwumetrowym kijem. Grupa młodzieży pokazuje sobie wzajemnie przeklętą kasetę video. W trakcie odliczania siedmiu dni każda z osób ma jakieś dziwaczne wizje. Im bliżej śmierci, tym potworniejsze obrazy. Ideą jest, by to nagrywać i dzielić się z innymi uczestnikami kręgu.

Zastanawia mnie, skąd w ogóle pomysł na te wizje? W oryginale miewały je osoby ze zdolnościami nadprzyrodzonymi, albo zyskiwały owe zdolności po obejrzeniu kasety (zależnie od wersji i bohatera). Teraz nagle to norma i każdy może liczyć na makabryczny odlot? Cóż, jeśli ktoś lubi amerykańskie Ringi, to ten filmik pewnie przypadnie mu do gustu, gdyż przy okazji jest on łącznikiem między częścią pierwszą i drugą. Mnie się ten potworek nie podobał. Uważam go za potwarz dla serii, a do tego kompletnie wyprany z klimatu. Efekty wizualne są niezłe, ale wcale nie znaczy, że straszne.


The Ring 2 (2005)

W przypadku tego filmu do głowy nie przychodzi mi nic konstruktywnego, same bluzgi. Moment, muzyka w kilku miejscach była niezła.

Fabuła startuje z miejsca, w którym skończył się Rings. Rachel próbuje ułożyć sobie życie na nowo, ale nawet na wygwizdowiu jakim jest Astoria, wkurwiony duch Samary jest w stanie ją odnaleźć. Motywację ma zbliżoną do tej, którą widzieliśmy u Sadako w japońskim Ringu 2. To oraz nazwisko reżysera, to jedyne cechy wspólne obu filmów. O ile Ringu 2 miał jeszcze jakieś momenty mogące przestraszyć nieco widza, o tyle The Ring 2 jest z nich absolutnie wyprany. Widokiem Samary szafuje się na lewo i prawo, przez co jej wizerunek mocno się zdewaluował i nie powoduje już żadnych emocji. A co to za horror, który nie spełnia swojej podstawowej funkcji? Żaden. Dlatego też musiałem robić 3 podejścia, żeby ten twór obejrzeć w całości – jest tak nudny.

Osobną kategorią zaliczającą wpadkę jest scenariusz. Poza osobą głównej antagonistki nadużyto dosłownie wszystkiego, co znajdowało się na przeklętej kasecie. Każdy symbol, który odwoływał się do pewnego wydarzenia w przeszłości, tutaj jest dla samego bycia. Motyw z jeleniami uważam za kretyńską (i co z tego, że w piwnicy były poroża?!) próbę powtórzenia hecy z końmi z jedynki. Gdyby go wycięto w cholerę, seans skróciłby się i śmiem twierdzić, że nikt nie czułby się pokrzywdzony. Najbardziej mnie w tym wszystkim boli to, jakim cudem Hideo Nakata zdołał nakręcić tak słaby film? Po raz kolejny uważam też, że w dużej mierze winna jest specyfika opowieści, która (jak wspomniałem wyżej) na amerykańskim gruncie się nie sprawdza.

Czy w ogóle można komukolwiek polecić The Ring 2? Chyba tylko zapaleńcom, którzy chcą obejrzeć wszystkie pozycje z tej serii, a i tak jest to jednorazowy seans. Ode mnie: 1+ (plus za muzykę oraz fajny efekt z wodą w scenie w łazience).



Oczywiście to nie zamyka tematu. Na uwagę zasługują tu przede wszystkim dwie książki Rasen (Spiral), Rupu (Loop) oraz zbiór opowiadań Bāsudei (Birthday) zwieńczający i uzupełniający wszystkie wątki, których autorem jest Koji Suzuki. Ich akcja idzie w zupełnie innym kierunku niż filmy, ale o tym wspomniałem przy okazji opisu filmu Rasen.

Do adaptacji filmowych/telewizyjnych należy doliczyć telewizyjny Ring zrobiony w 1995 (jest to pierwsza adaptacja w ogóle) oraz jego wersję rozszerzoną Ring: Kanzenban. W japońskiej telewizji były też 2 serie bazujące na książkach: Ring: The Final Chapter (1999) oraz Rasen: The Series (1999). Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni nie byliby sobą, gdyby przy okazji nie sklecili jakiejś mangi. Komiksów bazujących na Ringu jest od groma i jeszcze trochę.

A co w przyszłości? Gdzieś na IMDB można doszukać się szczegółów jakoby obie serie (japońska i amerykańska) miały doczekać się kolejnego filmu, ale osobiście uważam, że tu i tam osiągnięto punkt, w którym nic sensownego nie da się już opowiedzieć i będzie to zwyczajne odcinanie kuponów. Obym się mylił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz