Reklamowany jako „final explosive chapter”. Zacznijmy od omówienia tego określenia. Final chapter – jak najbardziej, Trójka w nazwie oraz ostateczne starcie z wrogiem przedstawionym w poprzednim odcinku. Muszę przyznać, że to dużo bardziej wyrazista motywacja niż w Assault. Oczywiście ganiania w celu naprawy/wymiany czegoś też będzie w cholerę. Niekiedy osiąga to dość wysoki poziom absurdu, bo np. w ostatniej misji, gdy wręcz pędzimy na złamanie karku, by dokopać głównemu złemu, trafiamy na skrzynię, która blokuje przejście. Conrad sprzedaje pudłu solidnego kopa i widać, że spokojnie mógłby sam zająć się wyrzuceniem tego ustrojstwa, ale nie, trzeba skorzystać z dźwigu i co się dzieje? Jakaś część jest uszkodzona, yay! I wracamy do zapieprzania za jakimś badziewnikiem... Poza tym uważam, że Conrad, jak na takiego specjalistę od wydostawania się z beznadziejnych sytuacji, na jakiego pozuje, jest totalnym idiotą. W cutscenkach zawsze ustawi się tak, by go trafiła fala uderzeniowa, co naturalnie kończy się spadkiem kilka pięter niżej i ponowną wspinaczką w nadziei, że tym razem dotrze do celu.
Explosive – zdecydowanie, zwłaszcza w dwóch ostatnich misjach wszystko się trzęsie i eksploduje. Wybuchy bardzo często są tak ogromne, że przesłaniają cały ekran, więc nijak nie można dojrzeć, dokąd biegniemy. W takich sytuacjach macie gwarancję, że ze wszystkich stron oblezą was obcy, albo wbiegniecie na jakąś przeszkodę i będziecie się zastanawiać, dlaczego stoicie w miejscu. Ten pierwszy wariant jest o tyle dobry, że nie trzeba nawet celować, tylko pruć dookoła.
Z tymi przeszkodami wiąże się jeszcze jedna nieprzyjemność. Otóż część z nich to nawet nie przeszkody, tylko upierdliwe projektowanie pomieszczeń. Jasne – zniszczony statek wygląda świetnie, ale jeśli postać potrafi utknąć na kawałku odgiętej płyty podłogowej (a innej drogi nie ma), to chyba już coś jest nie tak. Można przeboleć, ale jeśli się spieszycie, to właśnie takie pierdoły potrafią zdenerwować najbardziej.
Sama mechanika gry nie uległa zmianom. No może kilka broni wymieniono, a w trakcie gry jest trochę mniej amunicji, ale to tyle. Potworów jest zdecydowanie więcej, a upierdliwych cutscenek mniej (co nie znaczy mało). Graficznie również bez zmian – ten sam klimat, ta sama dbałość o szczegóły, tak samo zryta kamera w sekwencjach z widokiem innym niż z góry. Muzycznie/dźwiękowo takoż – brak nowości, ale zawartość solidna.
Descent jest najkrótszą częścią serii. Gorzej, z misji na misję jest coraz krócej. Dopiero ostatnia zajmuje tyle, ile misje w poprzednich odsłonach serii. Mimo to w Descent grało mi się nieco lepiej niż w poprzednika. Ode mnie: 3.
P.S. Jeśli komuś przypadło do gustu demo i ma w nosie pierdółki, które mi przeszkadzały, to powinien zaopatrzyć się w całą trylogię, gdyż jako zestaw AB Trilogy kosztuje jak 2.5 gry, a nie 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz