wtorek, 13 października 2015

Nightmares from the Deep 3: Davy Jones

Na początku muszę się do czegoś przyznać. Gdy zaczynałem pisać o HOGach, nie myślałem, że wpadnę na tytuł, ba, serię, która mnie tak wciągnie, i w którą będę grać z ochotą, chłonąc każdy jej aspekt. Trzecie Koszmary porwały mnie tak bardzo, że zamiast sobie dawkować grę, przeszedłem ją w dwóch rzutach.

Zgodnie z tytułem, tym razem nasza bohaterka stawi czoła samemu morskiemu diabłu – Davy’emu Jonesowi. Rykoszetem znowu oberwie jej córka, my znowu ruszymy na ratunek i znowu wylądujemy na wyspie zamieszkanej przez nieumarłych piratów. Ok, ździebko sobie kpię tymi „znowu”, gdyż tak na dobrą sprawę wszystkie wspomniane punkty są nieodłączną częścią mitologii związanej z Jonesem oraz opisywanych gier, więc to trochę tak, jakby się czepiać, że wampir pije krew. Zwłaszcza, że trzecia część stanowi sensowne rozwinięcie i zamknięcie serii pod każdym kątem.

Zacznijmy od fabuły. Davy Jones, podobnie jak choćby jego odpowiednik z drugiej i trzeciej części Piratów z Karaibów, skrywa sekret, dzięki któremu posiadł moc. Sekret tak dla niego ważny, iż sam gotów jest zerwać swój kontrakt, by móc zabić osobę wiedzącą za dużo. Natomiast naszym zadaniem będzie dowiedzieć się jeszcze więcej, gdyż nad głową naszej córki również wisi kontrakt i nie możemy pozwolić, by spędziła wieczność w niewoli pirata. Nasza droga będzie się roić od ukrytych tajemnic, zagadek oraz nieumarłych sługusów Jonesa.

Poziom samych zagadek nie uległ zmianie. Dla weteranów gatunku to będzie spacer po parku. Na szczęście w przeciwieństwie do Nightmares 2 nie czuć, że zagadki są przemalowanymi kopiami z poprzednich gier. Nie to, że nie trafiają się podobne, ale ich liczba, zróżnicowanie oraz rozmieszczenie skuteczniej nas absorbują. Dla odmiany zawalono sprawę gdzie indziej. W drugich Koszmarach nie zwróciłem na to uwagi, ale tu słychać, że muzyka jest przynajmniej częściowo powtórzona z poprzednich gier. I nie chodzi o motyw przewodni, czy coś w ten deseń, tylko ścieżkę podczas rozgrywki.

Od strony graficznej wszystko wygląda tak samo słodko, jak w poprzednich odsłonach. Różnicę ponownie widać w przerywnikach, których jakość jeszcze bardziej dopieszczono. Tradycyjnie po zakończeniu głównego wątku czeka nas miniprzygoda, w trakcie której definitywnie zamkniemy opowieść. Zaś ostatnią zmianą, jaka wpadła mi w oko, jest ta dotycząca osiągnięć na Steamie. W poprzednich grach niektóre wzajemnie się wykluczały, albo zawierały element losowy (cholerne papugi z dwójki), wymuszając na graczu przynajmniej 2 podejścia (jeśli ktoś się w to w ogóle bawi). W trójce możliwe jest zdobycie wszystkich osiągnięć podczas jednego przechodzenia, co policzę na plus.

Podsumowując: dobry przedstawiciel łatwych przygodówek z elementami hidden object, dobry sequel, jeszcze lepsze zwieńczenie trylogii i najdłuższa gra w serii. Jeśli macie poprzednie części, tę bierzcie w ciemno. Znajomość poprzednich odsłon nie jest wymagana, ale tu i tam może sprawić odrobinę więcej frajdy. Moja ocena: 5-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz