„Rok 1862. W ogarniętym rewolucją przemysłową Londynie powstaje pierwsza na świecie podziemna kolej. Kiedy w wykopie zostaje znalezione ciało, rozpoczyna się kolejny morderczy rozdział odwiecznej wojny między asasynami a templariuszami.
Działający w tajemnicy asasyn skrywa mroczne sekrety. Jego misją jest pokonać templariuszy, którzy przejęli pełną kontrolę nad stolicą kraju.
Wkrótce Bractwo dowie się, że to Henry Green, mentor Jacoba i Evie Frye. Ale teraz jest on po prostu Duchem.”
Mam problem z tą książką., a konkretniej z ostatnimi 120+ stronami, ale o tym za chwilę. Najważniejszą informacją jest to, że Podziemie stanowi łącznik fabularny pomiędzy Assassin’s Creed Chronicles: India oraz Assassin’s Creed: Syndicate. Jeśli ktoś ukończył ACC India, widział w końcówce postać o jakże znajomym nazwisku: Ethana Frye’a – ojca Jacoba i Evie. Ba, India to przede wszystkim opowieść, w której pierwsze skrzypce gra Arbaaz Mir – ojciec Jayadeepa Mira, którego gracze będą kojarzyć z Syndicate jako Henry’ego Greena. Właśnie takie łączenie mediów w jedno uniwersum lubię. Z Podziemia dowiemy się o pobycie Ethana w Indiach. Prześledzimy przebieg szkolenia Jayadeepa pod okiem Frye’a i udamy się wraz z nim na pierwszą, długofalową misję w Londynie… a potem trafimy na te nieszczęsne 120 stron.
Pierwsze 340 stron to fajne uzupełnienie uniwersum. Dobrze nakreśla, jakim człowiekiem był Ethan, jak zmieniało się jego nastawienie do własnych dzieci i ile chciał zrobić tak dla świata, jak i Jayadeepa. Sam Henry przechodzi drogę od dziecka do pełnoprawnego agenta asasynów i mentora bliźniaków. Do tego antagonista ma na tyle szczegółowo opisaną przeszłość, że postawę Greena względem tego typa jest bardzo łatwo zrozumieć oraz dzielić. Ciekawostką jest także obecność Fredericka Abberline’a, który z drugoplanowej postaci w grze awansował ciut wyżej, dzięki czemu możemy prześledzić początki jego policyjnej kariery. Najdziwniej w tym zestawieniu wypada Arbaaz, którego wizerunek jest drastycznie różny od pewnego siebie luzaka znanego z ACC India. Można to usprawiedliwiać jego wiekiem, wydarzeniami z książki, pozycją w Bractwie lub wszystkim naraz, ale nie zmienia to faktu, że jeśli ktoś wskakuje w lekturę bezpośrednio po grze, odczuje dysonans.
No dobra, to co tak bardzo przeszkadza mi w ostatnich 120 stronach? Wszystko. Ktoś wpadł na mega idiotyczny pomysł, żeby w tym przedziale zamieścić streszczenie Syndicate. Nawet jeśli ktoś nie zna fabuły gry, odczuje, jak bardzo pocięte są te rozdziały. Ogromne wydarzenia i odbudowa Bractwa są ledwie wspomniane, czasami tylko w paru zdaniach typu: Jacob z powodzeniem zabił tego i tamtego, co spowodowało to i tamto. Evie jest notorycznie opisywana jako ta rozważniejsza, ale jej działania przypominają miotającą się frustratkę. Głównie dlatego, że skondensowano te momenty opowieści, w których nic nie poszło po jej myśli. Podobnie sprawa ma się z jej związkiem z Henrym. W grze ich relacje budowane były stopniowo, a tutaj praktycznie z rozdziału na rozdział pojawia się wątek zakochania. Tak – w grze była o nim wzmianka dokładnie w tych samych „scenach”, ale gra miała jeszcze od groma dialogów pomiędzy nimi. W ogóle mam wrażenie, że cały ten segment pojawił się w książce tylko po to, żeby usprawiedliwić rozdział w rezydencji Kenwayów i nawiązania do Porzuconych, Czarnej bandery oraz Pojednania, a tym samym przynależność do jednej serii nie tylko z tytułu.
Gdybym miał ocenić lekturę wyłącznie na podstawie ¾ zawartości, dałbym pełne 4. Ostatnie ćwierć książki zaniża tę ocenę i tu wszystko zależy od wyrozumiałości. 4- w wersji, w której dostrzegam problemy finału, ale zgaduję, że to bardziej wina wydawcy gry, który dostarczał skrypt autorowi książki, niż samego pana Bowdena. 3 w wersji, w której nie obchodzi mnie, kto miał jaki wkład w efekt końcowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz