niedziela, 24 czerwca 2012

Risen 2: Mroczne Wody

Dziesięć lat upłynęło od wydarzeń z pierwszej części Risen. Tytani szaleją na świecie, magowie zostali wygnani, a nasz bohater dołączył do inkwizycji i powoli popada w alkoholizm. Jakby tego było mało, Caldera – port inkwizycji ma tego pecha, że w jego okolicy pojawiła się Mara – władczyni tytanów, która przy pomocy swojego pieszczoszka Krakena rozwala nadpływające statki w drobny mak. Wysoka rada inkwizycji zleca rozprawienie się z ową morską wiedźmą. Jeszcze tego samego wieczora odwiedza nas znana z pierwszego Risena Patty, która twierdzi, iż jej ojciec (jeszcze go nie odnalazła) może mieć coś z władczynią wspólnego i zna sposób na pozbycie się jej. Od tej pory gra jest nasza, a my jako agent inkwizycji w przebraniu mamy za zadanie wkręcić się w pirackie kręgi i znaleźć sposób na ukatrupienie Mary.

Przy okazji opisywania pierwowzoru wspominałem, iż było to fantasy romansujące z klimatami żeglarsko-pirackimi. Tutaj fantasy nie uświadczycie. A przynajmniej nie takiego typowego. Mrocznym wodom bliżej do Piratów z Karaibów, czy takich systemów RPG jak 7th Sea. Taka konwencja wiąże się ze zmianą całej mechaniki gry. Nie ma już ciężkich pancerzy, tarcz, łuków, kusz, magii (brak tej ostatniej uzasadniono fabularnie, o czym już wspomniałem). Teraz mamy szable, szpady, kordelasy, pistolety, muszkiety, brudne sztuczki i voodoo. Stanowi to rozwinięcie pomysłów z Nocy Kruka (dodatku do Gothica 2). Cholera, nawet Stalowobrody wygląda jak wypisz wymaluj kapitan z tego dodatku (imiona też mają podobne, Gregorius i Greg). Samą konwencję lubię, ale wydaje mi się, że trochę się z tym pośpieszono. 10 lat między obydwoma grami to okres naprawdę krótki, a ich atmosfera różni się niemal tak, jak 2 epoki, to raz. Dwa – nie do końca podoba mi się, że startuję w inkwizycji, z którą w jedynce zawzięcie walczyłem.

Rozwój postaci uległ sporemu przemodelowaniu. Zniknęły punkty nauki, poziomy doświadczenia i samo doświadczenie. Teraz mamy punkty chwały, które w pewnych ilościach podnoszą nam nasze główne atrybuty: broń białą, broń palną, wytrzymałość, cwaniactwo, voodoo. Gdy tylko uzbieramy potrzebną ilość chwały, wybieramy atrybut w karcie postaci i podnosimy go o 1 poziom. Każdy z atrybutów zawiera 3 pasywne biegłości, np. broń biała dzieli się na sieczną, kłutą i rzucaną. Te zwiększają się wraz z atrybutami, zdobywaniem nowych zdolności, noszeniem odpowiedniego ekwipunku, odnajdywaniem przedmiotów specjalnych oraz wżeraniem wszelkiej maści zielska. Ostatnią rzeczą związaną z atrybutami są wspomniane zdolności – tych możemy nauczyć się (za naprawdę przegięte, nawet jak na grę od Piranha Bytes ilości złota) u różnych napotkanych osób jak tylko osiągniemy wymaganą wartość danego atrybutu.

Nowa mechanika może się nie spodobać miłośnikom poprzedniej gry. Obecne sposoby walki nie są odpowiednikami tych wcześniejszych, a do tego trzeba liczyć się z wyborem frakcji, która je definiuje (i nie ma od tego odwrotu). W trakcie naszej pirackiej przygody przyjdzie nam dołączyć do dzikusów lub inkwizycji (działamy pod przykrywką pirata, ale oficjalnie wyrzucono nas, więc dołączamy jako piracka pomoc – trochę naciągane, ale co zrobić). Niezależne od frakcji są umiejętności bojowe związane z bronią białą (no może oprócz dzid, bo te są domeną dzikusów), pistoletami, cwaniactwem (wszelkiego rodzaju brudne sztuczki, jak np. oślepienie przeciwnika solą/piaskiem, wysłanie papugi rozpraszającej uwagę, ogłuszenie kokosem, czy zwyczajny kopniak w brzuch) oraz wytrzymałością (odporność na kule, zwiększona liczba punktów życia itp.).

Wybór dzikusów jako frakcji wiąże się z możliwością nauki voodoo. Od razu zaznaczam, iż nie jest to odpowiednik magii z poprzednich gier PB. Voodoo służy do tworzenia amuletów/talizmanów/pierścieni, warzenia eliksirów, zaklinania bereł oraz laleczek. Berła mogą wpłynąć na atakujące nas potwory, ale tak po prawdzie, to średnio się to sprawdza, nawet jeśli ktoś nam towarzyszy. Laleczki z kolei zapewniają w cholerę zabawy – dla mnie był to wręcz główny powód do nauki voodoo. Risen 2 bywa strasznie liniowy przy rozwiązywaniu zadań. Te, które mają kilka ścieżek do wyboru, sprowadzają się tak naprawdę albo do wysoko rozwiniętego cwaniactwa (kradzieże kieszonkowe, bajerowanie w trakcie gadki oraz wysyłanie tresowanej małpy, by kradła za nas) lub voodoo (przynajmniej do poziomu pozwalającego na tworzenie lalek, dalej niekoniecznie). Przykład: gdy musimy podszywać się pod jakiegoś lokalnego zarządcę/polityka, można zrobić tak: kradniemy jakieś jego insygnia, podrabiamy dokumenty, przebieramy się za posłańca i będzie to domena cwaniactwa, albo opcja nr 2: zdobywamy kosmyk włosów, tworzymy laleczkę, przejmujemy kontrolę nad postacią i łażąc nią wydajemy odpowiednie rozporządzenia (dialogi w tym trybie są naprawdę zabawne) – i tak działają (między innymi, bo można też za ich pomocą rzucać klątwy w walce) laleczki.

Inkwizycja to przede wszystkim broń palna. Nie mówię tu o pistoletach, bo te działają, jak broń off-hand (czyli znowu: papuga, kokos, sól/piasek, nóż do rzucania etc.), a odpowiednich nauczycieli do ich użycia można znaleźć niezależnie od wybranej frakcji. Chodzi o muszkiety i strzelby, które stanowią broń główną i potrafią zadać spore obrażenia. Oczywiście jest też druga strona medalu – można z nich chybić w najmniej odpowiednich momentach (szlag człowieka trafia, gdy po raz kolejny widzi napis „pudło”, gdy strzelał z odległości kopnięcia, a przeładowanie przecież swoje trwa). Tak naprawdę wybór frakcji (poza dostępnymi zadaniami i wątkami pobocznymi) w dużej mierze sprowadza się do wyboru bardziej rozbudowanych umiejętności walki (broń palna), albo bardziej rozbudowanego (czy wręcz zdublowanego) cwaniactwa. Chyba nie do końca to przemyślano.

Walka sama w sobie potrafi przyprawić o rozstrój nerwów. Jest to najsłabszy element gry i żeby było śmieszniej – jest jeszcze bardziej toporny, niż w pierwszym Risenie! Zgodnie z tradycją mamy swobodne (czytaj chaotyczne) i nieprecyzyjne przeskakiwanie między celami, ślamazarność postaci, która z walki melee czyni loterię (kto szybciej wstuka serię ciosów) oraz paskudnie opóźnione reakcje na nasze polecenia (zwłaszcza jeśli mówimy o stosowaniu czegokolwiek poza bronią główną). Nie pomaga też to, że mamy wiele zdolności do wyboru (bloki, riposty, uniki). Do najbardziej upierdliwych przeciwników zaliczę ghule, bo pokonanie tego ścierwa (przy jego zadziwiająco szybkich seriach uderzeń) sprawiało mi najwięcej problemów. Jedyną zaletą są niektórzy wspomagający nas towarzysze oraz walka z ostatnim bossem, którą przeprowadzamy zależnie od posiadanych umiejętności i sprzętu, a nie w postaci mini gry, jak poprzednio.

To, co sprawiło, że w Risenie 2 mimo wszystko można się zakochać, to klimat. Wspomniani na początku Piraci z Karaibów, czy 7th Sea wręcz wiszą w powietrzu. Na tę atmosferę w pierwszej kolejności składa bajeczna oprawa graficzna. Soczyste kolory zmieniające się od jaskrawych po stonowane w zależności od pory dnia i oświetlenia wylewają się z ekranu. Modele postaci są zgrabne i poruszają się płynnie (śmiem twierdzić, że osoba odpowiadająca za animacje walki dzikusów naoglądała się pokazów Capoeira). Tekstury są bardzo szczegółowe, a efekty specjalne wszelkiej maści stosuje się tutaj w takich ilościach, jak przyprawy w dobrym posiłku. Do tego dochodzi niesamowicie miodna ścieżka dźwiękowa, której utwory zmieniają się bardzo dynamicznie (opóźnienie w stosunku do tego, co dzieje się na ekranie, jest naprawdę minimalne) oraz fabuła. Nie jest ona jakoś specjalnie zagmatwana, ale (po raz kolejny nawiązując do serii filmów Disneya) jest to przygoda pełną gębą! Zadania poboczne, również nieskomplikowane, bardzo naturalnie wplatają się w jej przebieg i nie męczą (o co bardzo łatwo, gdy ich ilość przytłacza). Mamy też szukanie skarbów, związane z nimi historie zapisane w starych księgach, stanowiące doskonałe uzupełnienie tła oraz fajny i przejrzysty interface (tak, ten element również wyszedł na tyle zacnie, by współtworzyć klimat). Nawet polskie tłumaczenie ze swoimi przekleństwami wpasowuje się idealnie... No prawie... 2 rzeczy z polskiej wersji potrafią jednak rozwiać tę niemal doskonałą iluzję. Po pierwsze – aktorstwo. Gdy kupowałem rodzimą wersję gry, byłem świadom ułomności, jakie może zaserwować, ale mimo to bawiła mnie w takim samym stopniu, jak tanie, kiczowate filmy. Po prostu nastawiłem się na umyślny kicz, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdemu się to spodoba. Większość obsady jest doskonale znana z polskich wersji Gothiców, więc wiecie, czego się spodziewać. Rodzynkiem tutaj jest postać Jaffara, którego świetnie wetknięte w wypowiedź „No kurwa” potrafi rozśmieszyć do łez (mniej więcej tak, jak dialogi Talara z Wiedźmina).

Drugi  duperel, który rozpieprzył mi klimat do tego stopnia, że zrobiłem sobie przerwę, to pewien dialog. Na Antigui karczmarz podczas rozmowy rzuca „dowcip”: Dlaczego chińscy piraci są żółci... No do kurwy nędzy, skąd w świecie fantasy wzięli się Chińczycy?! Kto wpadł na tak idiotyczny pomysł? Risen to nie popkulturowy moloch pokroju World of Warcraft, gdzie przejdzie byle co, bo twórcy już dawno przestali liczyć się z klimatem. Może niesłusznie się unoszę, w końcu to banał, ale zalazł mi za skórę. Obwiniam wersję polską, bo nawet jeśli taki sam dowcip był w oryginalnej wersji językowej, to tłumacze wciąż mogli próbować znaleźć jakiś inny odpowiednik.

Czego mi brakuje w Risenie 2 to większego zaangażowania w część związaną ze statkiem. Jak tylko takowy zdobędziemy, zbieramy kilku załogantów (do 5ciu), robimy jednorazowe zaopatrzenie i... to wszystko. Pardon, ale pod tym względem to już Mass Effect 2 lepiej wypadał ze swoimi ulepszeniami i propozycjami tychże od członków drużyny. Na przyszłość przydałby się jakiś bardziej rozbudowany system zarządzania statkiem i załogą. Kolejnym aspektem, któremu przydałaby się rozbudowa, są odwiedzane miejsca. Studio PB zawsze potrafiło majstrować ciekawe wyspy w swoich grach. Te tutaj również są drobiazgowo zaprojektowane, a ich zwiedzanie daje sporo radochy. Szkoda tylko, że wszystkie są małe (prym pod tym względem wiedzie Wyspa złodziei).

Na koniec zostawiłem sobie najpaskudniejszą część – bugi. Nie rozumiem, jak część z nich przeszła przez testy, a tym bardziej nie ogarniam, dlaczego jeszcze ich nie załatano. Na dzień dobry w uszy rzucają się urywane rozmowy z tła. Gdy odchodzimy od gadających NPCów, rozmowa nie cichnie, po prostu słychać dźwięk przerywanego nagrania (jakby ktoś wciskał przycisk „stop”). Zaraz potem trafiamy na kwestie w dialogach na tematy, o których nasza postać jeszcze nie powinna wiedzieć – zdarza się to sporadycznie, ale widocznie. Następną bolączką będą bugujące się zadania. Gdy wybierałem frakcję na Wybrzeżu ostrzy, pewne zadania automatycznie powinny być anulowane. Przeważnie tak się dzieje, ale tym razem nie – przez co zalegały mi w dzienniku. Kolejny, dużo większy problem nastąpił w przypadku umiejętności. Gdy chciałem nauczyć swoją postać tresowania małp, okazało się, że nauczona umiejętność znikała po załadowaniu stanu gry. Jako że oryginalny nauczyciel nie posiadał jej już na swojej liście, poszedłem do innego, ponownie wyłożyłem kasę i ponownie straciłem ją, gdy załadowałem grę następnego dnia. Innym przykładem niech będzie kradzież kieszonkowa, której bez problemu nauczyłem się u dwóch z trzech nauczycieli. Ten trzeci miał ją na liście, ja spełniałem wszystkie wymagania (odpowiedni poziom cwaniactwa oraz ilość złota), ale gra wyświetlała komunikat, że jeszcze nie mogę się tego nauczyć. Zwieńczeniem moich kłopotów było sporadyczne, ale jednak wieszanie się programu – kompletnie losowe (w tym momencie rada z ekranu ładowania – Często zapisuj stan gry – wydaje się być cokolwiek ironiczna).

Risen 2 to doskonały materiał na RPG zarżnięty przez niedoróby i słabą walkę. Za sam klimat oraz to, co usiłuje zrobić, dałbym 4. Niestety frustrująca walka, wiele mniejszych i większych bugów sprawiają, iż muszę ocenę zaniżyć do: 3+. Jeśli PB (albo społeczności poprzez Community Patche) udałoby się naprawić przynajmniej bugi, to nawet walkę przeboleję i podniosę ocenę do 4, bo pomimo niej Mroczne wody potrafią zauroczyć i trzymać w tym stanie przez długi czas. Polecam przynajmniej spróbować - warto.

P.S. Pominąłem kwestię związaną z DLC, gdyż można bawić się dobrze i bez nich. Obecnie w sprzedaży znajdują się 3 DLC do gry. To z ciuchami pirata pominę, gdyż jest za małe, by zwracać nań uwagę. Gorzej sprawa ma się z dwoma kolejnymi – Świątynią powietrza oraz Wyspą skarbów. Wedle niektórych opinii jest to zawartość na żywca wycięta z podstawki. Jeśli wziąć pod uwagę kwestię cenową (po około 40 zeta za jedno DLC, przy cenie około 100 złotych za podstawkę), to zwyczajnie nie warto. Zwłaszcza, że długie to raczej nie są. Lepiej poczekać na jakąś promocję na Steamie (bo gra wymaga aktywacji tamże), albo GOTY jeśli jeszcze jej w ogóle nie macie, bo sumaryczna cena 180zł, to prawie wydanie kolekcjonerskie, tyle że bez gadżetów z nim związanych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz