Mieliśmy Letty, która przeszła na ciemną stronę mocy, teraz mamy Toretto. Różnica taka, że obeszło się bez amnezji. Ponownie reszta ekipy stara się dociec, o co chodzi, a my podziwiamy efekciarską rozwałkę.
Gdyby wrzucić każdy durny pomysł z części piątej, szóstej i siódmej, dodać do tego motywy rodem z Die Hard 4 i Watch Dogs 2, a potem przyprawić demolką z Transformers Baya, otrzymacie ósmą część Szybkich i wściekłych. Siódma część mogła być na dobrą sprawę ostatnią, ale po co? Wciąż można dać nowego antagonistę i wycisnąć coś jeszcze z postaci, o których przeciętny widz już nie pamięta. Szczerze powiem, że to ostatnie zaskoczyło mnie pozytywnie. Nie zdradzę, o kogo chodzi, ale winszuję takiego skrupulatnego wciskania na ekran osób, które jakiś tam ślad na „rodzinie” odcisnęły. Ma to jednak też swoje wady. Zgodnie z zapowiedziami powraca Jason Statham (tym razem jako pomocnik), którego spotkało dokładnie to samo, co Morgana Freemana w Now You See Me 2. Z jednej strony daje to spore pole do popisu w relacjach między poszczególnymi bohaterami, z drugiej nie każdemu takie wybielanie łotrów podejdzie, nawet w tak kiczowatej serii. Jeśli o mnie chodzi, przyznam się, że akurat w F8 efekt końcowy jest lepszy od tego z Iluzji 2.
Pomimo zawarcia wielu składników widowisk wymienionych wyżej, Szybcy 8 uniknęli większości ich błędów. Konstrukcja jest banalna, realizmu brak, ale jakość i rozmiar demolki, chemia w zespole, odpowiednio przerysowane postacie, lżejszy (o dziwo) ton oraz tempo akcji nie pozwalają się nudzić. Pierwszy raz na zegarek zerknąłem gdzieś w ostatnich 20 minutach seansu, bo dopiero ta sekwencja zaczęła mi się dłużyć. Od strony wizualnej widowisko prezentuje się odpowiednio przejrzyście i nie męczy wzroku. Drugą rzeczą, do której mógłbym się przyczepić, jest postać Romana Pearce’a. Nie dość, że z części na część jest coraz głupszy, to tutaj wręcz wspina się na wyżyny kretynizmu porównywalne z Hemsworthem z Ghostbusters (2016), który zasłaniał oczy, gdy było zbyt głośno.
Na F8 bawiłem się lepiej, niż się spodziewałem i jeśli wysiedzieliście do końca części szóstej i siódmej, śmiało bierzcie się za ósemkę. Jeśli odbiliście się od tych dwóch odsłon, ósma ma szansę spodobać się bardziej (tylko tu problemem jest dość ścisłe powiązanie z poprzednikami), ale pewności nie ma. Moja ocena: 4.
niedziela, 30 kwietnia 2017
niedziela, 23 kwietnia 2017
Batman: The Dark Knight Returns
Samą opowieść przerzucono naprawdę wiernie, wliczając w to wątek komentujący zimną wojnę. Mając w pamięci kadry pierwowzoru, byłem pod wielkim wrażeniem wydźwięku, jaki aktorzy i muzyka dodają do znanej mi historii, co rzadko się zdarza.
Parokrotnie wspomniałem o podziale na części. Gdyby oglądać je jedna po drugiej lub w wersji deluxe, otrzymujemy jeden z najdłuższych (jeśli nie najdłuższy) film animowany ze stajni DC. 148 minut napakowanych akcją, posępną atmosferą i niebanalną fabułą. Poziom adaptacji powala swoją pieczołowitością i nawet przy moim czepianiu się Wellera Batman: The Dark Knight Returns w wersji animowanej jest pozycją obowiązkową dla wszystkich fanów, niezależnie od tego, czy czytali komiks, czy nie. Moja ocena: 5-.
niedziela, 16 kwietnia 2017
Glass Masquerade
Gra składa się z 25 układanek nawiązujących stylistyką do Art déco. Żeby było ciekawiej, układanymi obrazami są witraże, których zawartość stara się odzwierciedlić przypisany kraj. Puzzle mają swoje stopnie trudności,
Jedynym problemem gry jest długość lub stosunek długości do ceny. Wszystkie układanki da się ukończyć w maksymalnie 4 godziny, a i to pod warunkiem, że naprawdę się nie śpieszymy i od razu wyłączymy podpowiedzi dotyczące
Jeśli jesteście miłośnikami puzzli i szukacie jakiegoś naprawdę ładnego i przyjemnego tytułu, Glass Masquerade jest dla was. Jest to jeden z niewielu przypadków, w którym życzyłbym sobie jakiegoś DLC, albo większego dodatku z nowymi witrażami. Moja ocena: 4+.
Subskrybuj:
Posty (Atom)