niedziela, 27 sierpnia 2017

Watch Dogs 2 DLC

Myślałem, że Bad Blood był leniwym dodatkiem, ale z perspektywy osoby grającej wyłącznie w misje single player i omijającej wyzwania wszelkiego rodzaju, poszczególne rozszerzenia wchodzące w skład Season Passa do WD2 biją go na łeb. Przepustka zawiera trzy dodatki. Pierwszym była kosmetyczna paczka, która tematycznie nawiązywała do T-Bone’a (jego ciuchy, samochód itd.), a z rzeczy grywalnych zawierała nowy poziom trudności zadań kooperacyjnych. Absolutnie nie stanowi powodu do zakupu Passa. Pozostałe dwa opisałem poniżej.


Human Condition


W skrócie: nowe misje kooperacyjne, jeden nowy samochód i nowy rodzaj przeciwnika (blokującego aktywność hakerską w pewnym promieniu, przypomina to trochę blokowanie trybu detektywa w grach z Arkhamverse).

Co mnie z tego interesowało? Trzy nowe zadania (złożone z kilku podzadań). Ich akcja ma miejsce równolegle do głównego wątku podstawki. W Automata zajmiemy się sabotażem nowego, samoprowadzącego się samochodu Nudle. W Bad Medicine rozprawimy się z szajką, która wrzuca ransomware do szpitali, uniemożliwiając im normalne działanie. Z kolei w Caustic Progress damy się we znaki nowej korporacji RenSense, pracującej nad nanotechnologią i testującej ją na bezdomnych.

Tematycznie – bardzo fajne zadania, dobrze wpasowujące się w klimat Watch Dogs 2. Projekty powiązanych miejsc są dopracowane i pozwalają pokombinować na tyle, by odczuwać satysfakcję z ukończenia. Problemy pojawiają się w czasie potrzebnym na ukończenie oraz niektórych decyzjach fabularnych. Obecność Jordiego w Bad Medicine to strasznie tania zagrywka. Zwłaszcza, że dałoby się go z powodzeniem zastąpić niemal dowolną inną postacią. Natomiast idea tymczasowego sojuszu z Lenni w Caustic Progress wydała mi się naciągana. Jak już wspomniałem, te misje dzieją się równolegle do wątku głównego, w którym DedSec i Prime_Eight biorą się za łby przy byle okazji (już nie wspominając o próbie wysadzenia jednego miejsca z Marcusem w środku). Owszem, tutaj też różowo nie jest, ale ton jest wyraźnie lżejszy i bardziej humorystyczny – materiał nadający się bardziej na prequel lub epilog konfliktu rozegrany długo po wydarzeniach z podstawki.

Co do czasu trwania, nie wiem, ile dokładnie zajęło mi przejście tych zadań, ale gdybym miał strzelać, to pewnie coś w okolicach dwóch godzin (i to tylko dlatego, że mam tendencję do podróżowania między celami pojazdami, a nie za pomocą systemu szybkiej podróży). Jest to strasznie mało, więc jeśli decydujecie się na ten dodatek będąc świadomymi tego, polecam poczekać do naprawdę dużej promocji. Podsumowując, bawiłem się dobrze, ale zdecydowanie za krótko. Moja ocena: 4-.


No Compromise


Sześć nowych wyścigów z rankingami, nowe ciuszki i pojazdy, 2 nowe bronie z rodzaju tych ogłuszających oraz jedna, podkreślam, JEDNA nowa misja…

W przeciwieństwie do misji z Prime_Eight z poprzedniego dodatku ta tutaj wpasowuje się w wydarzenia z podstawki bardziej naturalnie. Zaczyna się od upokorzenia jednego cwaniaczka z branży porno, a za chwilę okazuje się, iż tym samym nadepnęliśmy Bratvie na odcisk.

Konstrukcja misji wykorzystuje chyba każdy znany trik tak z samej gry (np. dostęp do niektórych urządzeń tylko za pośrednictwem robotów), jak i gier ogólnie (np. utrata sprzętu i ucieczka). Tyle że tutaj powiązano je dużo zgrabniej (do ciebie piję, Dying Light), unikając powodowania frustracji. Nawet podzadanie, które mogłoby służyć za samouczek do nowych wyścigów, było zrobione w ten sam popierdzielony, ale zabawny sposób, co ucieczka samochodem skradzionym z planu filmowego w WD2.

Największym problemem jest to, że zawartości jest przeraźliwie mało. Owszem, sprawia ona ogromną frajdę, ale nie usprawiedliwia ceny. Moja ocena: 4, ale to za „gołą” rozgrywkę. Jeśli brać pod uwagę cenę, to lepiej sobie darować, albo poczekać, aż spadnie do 15zł za dodatek lub jeszcze lepiej – za całą Przepustkę.

niedziela, 20 sierpnia 2017

The Defenders – Season 1

Doczekaliśmy się Avengers małego ekranu, obrońców ulicy, tytułowych The Defenders. Podobnie jak w przypadku Mścicieli, tutaj również budowano postacie za pomocą osobnych produkcji. Troje dostało po jednym (na razie) sezonie (Jessica Jones, Luke Cage, Iron Fist), Daredevil dostał dwa. Nieprzypadkowo użyłem określenia z ulicą. Avengers przeważnie zajmują się konfliktami na skalę wszechświata, a grupy pokroju Defenders tłuką bardziej lokalnie (Spider-Man przeważnie jest gdzieś po środku), np. mafię. Pierwszy sezon serialu oprócz wykorzystania znanych już bohaterów stanowi zwieńczenie pewnego wątku. Tym samym fabuła jest prosta, jak budowa cepa: nakopać organizacji znanej jako The Hand.

Na seans składa się 8 odcinków, które jakimś cudem udało się zrobić cholernie nierównomiernie. Cztery pierwsze oglądało mi się jednym tchem. Kolejne już mi się wlokły, przez co miałem to samo wrażenie, co przy Iron Fist. Tam skompresowałbym opowieść do 8 odcinków, tutaj pewnie do 6. Jest chemia między postaciami - tymi dobrymi (nareszcie są jacyś odpowiednio silni dorośli, którzy hamują dziecinne zapędy Danny'ego) i tymi spod ciemniej gwiazdy, powyjaśniano wszystkie interesujące mnie wątpliwości i niedopowiedzenia z poprzednich widowisk, scen kopanych jest w sam raz, aktorzy grają jak zwykle na medal, a całości przygrywa odpowiednia muzyka. Tyle że niektóre wątki potrafią spowolnić akcję (np. śledztwo Jessici i Matta przed ostateczną konfrontacją), a niektóre spowodują, że będziecie się zastanawiać, czy to było konieczne. No i pozostaje kwestia zamknięcia fabuły. Autentycznie nie wiem, co teraz Defenders będą mieli do roboty. No może Luke Cage i Jessica to jeszcze, bo oni nie są aż tak związani z konkretnym przeciwnikiem, ale pozostała dwójka?

Owszem, podczas seansu The Defenders bawiłem się dobrze. Na pewno lepiej, niż w trakcie pierwszych sezonów dwóch poprzednich serii, ale z kolei ta może nie wytrzymać porównania z innymi team-upami. W samym MCU mamy przecież Avengers, Guardians of the Galaxy, a agentom Shield zdarzyło się współpracować z Inhumans (którzy lada chwila będą mieli własny show) i Ghost Riderem. U DC był Suicide Squad w kilku odmianach, Legends of Tomorrow, czy nawet krótka wspólna walka w Batman v Superman. Są to przykłady tylko z ostatnich lat, do tego pomijają produkcje animowane. Krótko mówiąc, konkurencja jest ogromna. Moja ocena: 4+, ale nie jest to seria dla każdego, zwłaszcza, jeśli odpadliście przy którejś z solowych.

P.S. Rozczarowuje brak Punishera. Niemniej jednak jest coś pocieszającego – krótki zwiastun po napisach ostatniego odcinka – warto go obejrzeć!

niedziela, 13 sierpnia 2017

Batman: Assault on Arkham

Suicide Squad niespecjalnie się sprzedało jako film. Przyznaję, podobało mi się jako niewymagająca rozrywka, ale rozumiem, że nie każdemu podejdzie nawet w tym wariancie. Co wtedy? Czy jest jakaś alternatywa dla kogoś zainteresowanego Task Force X, kto nie ogląda Arrow, w komiksy się nie zagłębia, a filmowy SS go znudził? Na szczęście jest. Co prawda akcja ma miejsce w Arkhamverse dwa lata przed wydarzeniami z Batman: Arkham Asylum, ale jest to na tyle zamknięta opowieść, że da się ją obejrzeć bez znajomości którejkolwiek z gier.

Amanda Waller wysyła Suicide Squad, by włamali się do Arkham Asylum i wykradli laskę Riddlera, w której ukryty jest pendrive z ważnymi informacjami. Naturalnie, jak to w przypadku pani Waller bywa, nic nie jest takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka, a już zwłaszcza cel misji. Udział w niej wezmą Deadshot, Harley Quinn, Captain Boomerang, Killer Frost, King Shark, Black Spider i KGBeast. Zanim dotrą na miejsce, po drodze muszą zahaczyć o Gotham, gdzie wyekwipuje ich Pingwin. Żeby było ciekawiej, w tym samym czasie Batman szuka bomby podłożonej gdzieś przez Jokera.

Wiecie, co jest najzabawniejsze? Zarówno Assault on Arkham, jak i Suicide Squad mają tę samą kategorię wiekową, PG-13. Dowcip polega na tym, że Assault dostał ją chyba przez pomyłkę. Krew bryzga zawsze, kiedy trzeba, dowcipy miewają sprośny podtekst, a zalążek sceny erotycznej zjada całą goliznę z SS na śniadanie. Postacie zachowują się sensowniej, a zadanie i okoliczności są w sam raz na ich możliwości. Nie wiem, na ile zamierzenie, ale w tej wersji Harley wyszła jeszcze lepiej niż w Batman: Arkham Asylum. Dzięki pewnym drobiazgom w jej zachowaniu rewelacyjnie oddano wahanie się w kwestii związku z Jokerem, a to tylko jeden przykład.

Projekty postaci oraz miejsc nawiązują do gier z serii Arkham. Powraca także część aktorów z tejże, np. Kevin Conroy jako Batman, Troy Baker jako Joker. Poza tym obsada pełna jest weteranów uniwersum, jak choćby John DiMaggio, czy Neal McDonough. Całość okraszono świetną muzyką i takąż animacją.

Gdybym miał się czegoś czepić (i naprawdę podkreślam, że chodzi o czepialstwo), to umiejscowienie tytułu w Arkhamverse. W trakcie seansu brakowało mi drobiazgów z Blackgate, a zachowania niektórych postaci były nie do końca zgrane z tym, co dopiero miało nastąpić. Jednak na większe zwątpienie nie było czasu. Akcja zapiernicza jak durna, na ekranie cały czas coś się dzieje. Animowana demolka w wykonaniu Suicide Squad wygrywa z wersją kinową, a jeśli nie obchodzą was powiązania z grami, to tym bardziej powinniście obejrzeć Assault on Arkham. Moja ocena: 5-.