niedziela, 22 marca 2020

W lesie dziś nie zaśnie nikt

Co za czasy, doczekałem się pierwszego, polskiego slashera. Jak wyszło? Może nie uwierzycie, ale całkiem nieźle.

Zacznijmy od tego, że jeśli ktoś nie wie, czym są slashery i spodziewa się genialnego horroru, to chyba przespał ostatnie 42 lata. Fabuła jest tak płytka, jak na gatunek przystało. Grupa młodzieży przyjeżdża na obóz Adrenalina – Obóz wędrowny Offline, dla osób uzależnionych od Internetu. Dzieciakom zabiera się wszelką elektronikę na dzień dobry, dzieli na grupy i puszcza z opiekunem w dzicz na kilka dni. I już pierwszej nocy zaczyna się rzeź.

W całym gatunku slasherów tytułów definiujących go jest dosłownie kilka, cała reszta to wariacje i naśladowanie. W lesie zalicza się do tej drugiej grupy. Przynależność do niej nie skazuje produkcji na niską ocenę. Np. Scream: Resurrection jest faktycznie do kitu, ale już taki Slasher: Solstice pomimo pewnej wtórności ogląda się bardzo dobrze. Od samego początku widać, że autorzy omawianego widowiska wiedzą, co robią. Owszem, wiele rzeczy będzie zwyczajną kalką patentów znanych z produkcji zachodnich, ale jest to bardzo kompetentna kalka. Po pierwsze – film jest bardzo dobrze nakręcony. Autorzy potrafią wykorzystać kadr i wiedzą, jak oprócz obiektu z pierwszego planu wcisnąć coś, co przykuje uwagę lub poskutkuje sensownym jump scare’em. Po drugie – każdy element schematu ma jakiś drobny zwrot. Pochodzenie antagonisty ciekawie zagrano. Nastolatkowie (choć nie wszyscy) to takie przekręcone wersje zachodnich stereotypów: np. największy cwaniak okazuje się być prawiczkiem, drugi twardziel to gej, a typowy nerd okazuje się internetowym celebrytą.

Morderstwa nie są jakieś wyszukane, ba, pierwsze to wręcz kopia jednego z wyczynów Jasona Voorheesa w skali 1:1, ale są odpowiednio krwawe i pasują do klimatu tworzonego przez film. Nie jest to jedyne zapożyczenie. Przez cały seans można wyliczać, co i gdzie się widziało (najbardziej oczywistymi skojarzeniami będą serie: Friday the 13th, Wrong Turn, Hills Have Eyes i trochę The Texas Chainsaw Massacre). Wszystkie aspekty typu charakteryzacja, efekty praktyczne, kostiumy to pierwszorzędna, slasherowa robota. Niestety, w paru scenach towarzyszą im efekty cyfrowe i te są już, delikatnie mówiąc, słabe.

Dialogi i humor potraktowano tutaj w ten sam sposób, co w serii Scream. Mamy więc sporo humoru oraz samoświadome teksty typu: „W horrorach wszyscy w takiej sytuacji giną!”, „Julek, ale umiesz biegać?”. Ten aspekt doprawiono naszym lokalnym folklorem, czyli np. urządzaniem urodzin w lesie. Spotkałem się już z opinią, że to niepotrzebne upolitycznienie i tak głupiego filmu, ale jak dla mnie to akurat doskonale pokazało absurd całego zajścia. Problemem z humorem w tym filmie jest taki, że w pewnym momencie może go być za dużo. Ja turlałem się ze śmiechu.

Najbardziej zaskakującą jest warstwa aktorska. Przyznam się, że nie jestem fanem pani Wieniawy, ale tutaj wypadła zaskakująco dobrze. Zdaję sobie sprawę, że slasher to nie Shakespeare, lecz nawet w tym gatunku da się dokumentnie spieprzyć sprawę lub zostać scream queen. Tutaj każdy daje radę, zwłaszcza aktorzy grający nastolatków oraz dzieciaki z opowieści starca. Ciekawostką jest to, że niemal wszystkie role drugoplanowe role zostały rozdane naprawdę dobrym i znanym aktorom: Mirosław Zbrojewicz, Gabriela Muskała, Olaf Lubaszenko, Piotr Cyrwus, Wojciech Mecwaldowski. Zrozumiałbym jedno nazwisko, ale taka ekipa? No czapki z głów.

Muzycznie jest ok, wszystko na swoim miejscu, ale w pamięć nie zapadnie. Nie spodziewajcie się niczego pokroju motywu przewodniego Halloween, ani nawet szeptów z Friday the 13th.

Oprócz drobiazgów wymienionych po drodze w całym filmie poważniej zgrzytają mi dwie rzeczy. Pierwszą jest tło fabularne stojące za Julkiem, wspomnianym nerdem. Gość mówi, że jest zawodowym graczem i że jest drugi w całej Polsce. Może ktoś, kto w ogóle nie zna sceny gamingowej nabierze się na to, ale gracze z marszu zapytają: drugi w czym??? Drugą rzeczą jest dziwaczny przeskok wydarzeń. Jedna z postaci staje oko w oko z mordercą. Montaż obrazu i dźwięku sugeruje, że to tyle, jeśli chodzi o tę postać. 20 minut później zjawia się w innej scenie, jak gdyby nigdy nic. Zero wyjaśnienia.

Nie oszukujmy się, W lesie dziś nie zaśnie nikt to film durny i wtórny, czyli podręcznikowy slasher. Od przeciętności ratuje go bardzo dobra strona techniczna, przyzwoita atmosfera, aktorstwo oraz smaczki i twisty wrzucone przez autorów.  Jeśli nie jesteście fanami gatunku, ten film tego nie zmieni, nawet jeśli powołacie się na patriotyzm lokalny. Jeśli jesteście fanami, ocena będzie zależeć od waszej tolerancji na wtórność (ta z kolei zależ od liczby obejrzanych tytułów) oraz odbioru wspomnianych smaczków i zmian. Jeśli dopiero zaczynacie przygodę z gatunkiem, lepiej zacząć od klasyki: pierwsze Halloween, jeden z trzech pierwszych Friday the 13th, pierwszy A Nightmare on Elm Street, Scream i Hellraiser. Moja ocena: 4-.

2 komentarze:

  1. To i tak wysoka ocena, spodziewałam się niższej.
    Osobiście nie oglądałam, póki co przeczytałam kilka recenzji. Myślę, że w tym tygodniu nadrobię zaległości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem, że polecam ten film, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nawet fan gatunku może nie przebrnąć przez jego ułomności, ale ja bawiłem się dobrze.

      Usuń