Ostatni sezon Błyskawicy. Z jednej strony zaczyna się ciekawie: BL i spółka są psychicznie wyczerpani swoją sytuacją i niespecjalnie potrafią sobie z tym poradzić, a już zwłaszcza we własnym gronie. Z drugiej strony seria robi krok wstecz o 3 sezony, bo na dzień dobry Jefferson, żeby odreagować, wyładowuje się (dosłownie) na stereotypowych, białych policjantach-dupkach (bo widocznie w Freeland tylko tacy są). Sytuacji nie poprawia też przywrócenie Tobiasa Whale’a, bo to już (znowu: dosłownie) wyciąganie trupa z szafy i śmierdzi brakiem pomysłu. Ale OK, poprzedni sezon zdołał mnie pozytywnie zaskoczyć, może i temu się uda.
Napięcie w rodzinie Pierce’ów to zdecydowanie najlepsza część sezonu. Rozwałka, w jakiej wzięli udział w poprzednim, uświadomiła każdemu co innego. O ile kobiety zdają się rozkręcać, o tyle Jefferson ma najwięcej wątpliwości, do tego podszytych ogromną ilością gniewu i frustracji. Nie pomaga też publiczna dyskusja na temat efektów zabawy trykociarzy, którzy przez wzgląd na brak większego zagrożenia stają się celem społeczności. Okazuje się, że nawet zwalczanie przestępczości należy uskuteczniać bardziej odpowiedzialnie, gdyż powszechna demolka nijak nie poprawia niczyjej sytuacji.
Byłem w szoku, że na tle coraz większej bufonady serwowanej np. we Flashu, Supergirl, czy Batwoman, autorzy BL mają jaja, żeby poruszać takie tematy. Cholera, w jednym z odcinków doceniają nawet ojcostwo, a matka jest tą przyznającą się do błędu! Nie jest to jedyne zaskoczenie serwowane przez twórców. Jednocześnie ani na moment nie porzucają superbohaterskiej konwencji. Postacie nadal chcą walczyć z przestępczością, nadal chcą być symbolem, zaś zwykli mieszkańcy wciąż chcieliby szukać w nich inspiracji. Może nadinterpretuję, ale gdybym miał zestawić drugą serię Batwoman i czwartą Black Lightning (emitowane w tym samym sezonie), to BL wychodzi na przemyślaną i dużo bardziej zrównoważoną historię, umiejętnie żonglującą rozrywką oraz motywami codzienności.
Żeby nie było, to nie jest Daredevil, ani nawet drugi sezon Arrow. Ocena wynika bardziej z tego, że ta seria BL nie jest tak durna, jak większość pozostałych z tego samego sezonu. Przy wszystkich swoich plusach nadal zawiera głupoty typu: tylko biali gliniarze są niekompetentni, tekst piosenki w coverze In the Pines zmieniono z „My girl, my girl…” na „Black girl, black girl…”. Do tego wymianę aktorki grającej jedną córek Pierce próbuje się przepchnąć na poziomie fabularnym. Koniec końców oryginalna aktorka i tak wraca do roli w finale, przez co cały zabieg robi się niepotrzebną zapchajdziurą mieszająca w niemałym kotle z wątkami. No i sceny akcji nadal nie są jakieś uber wyszukane, a i tak wypadają lepiej od tych z Batwoman. Jednocześnie zakończenie jest na tyle zamknięte (nie całkowicie, ale jednak), że nie ma co narzekać na brak dalszego ciągu nawet przy rosnącym poziomie całości. Kto wie, może ci sami autorzy przy innej stacji i w innym klimacie społeczno-popkulturowym mieliby szansę na stworzenie czegoś naprawdę dobrego, a tak muszę obecną ocenę usprawiedliwiać okolicznościami. Moja ocena: 4-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz