Co do? Jak? HEEEE??? Mam dużą tolerancję na ogłupianie komiksowych pomysłów na rzecz adaptacji filmowych. Głównie dlatego, że po prostu lubię zobaczyć swoich ulubionych bohaterów w akcji. Są jednak produkcje tak kretyńskie, że nawet obecność lubianych herosów ich nie ratuje. Green Lantern należy do tej grupy.
W zasadzie nie ma co się rozpisywać. Dialogi są cienkie, zawiązanie akcji z naukowcem nie przekonuje, wydarzenia sobie skaczą, emocji brak, zielonej latarni jest mało, a potencjału takich osób jak Sinestro czy Kilowog w ogóle nie wykorzystano – sceny z ich udziałem to niemal cameos. Motyw głównego złego – Parallaxa – który jest w stanie wyciąć w pień elitę zielonych latarni, a dać się zrobić w konia przez kogoś, kto zapoznał się wyłącznie z podstawami działania budzi zażenowanie. Nie wspomnę już, że walki z przezwyciężeniem własnego strachu u Jordana jest tyle, co kot napłakał.
Jeżeli ktoś chce zobaczyć przyzwoity film o tym, jak Hal Jordan został wybrany oraz jak mogło wyglądać jego pierwsze starcie z żółtymi latarniami, powinien obejrzeć film animowany z 2009: First Flight. Opowiada on podobną historię, ale zrealizowaną w dużo ciekawszy sposób. Tegoroczna kinówka nie dorasta jej nawet do pięt. Moja ocena to 1+, gdzie plus należy się za niezłą muzykę i zabawną aluzję do wydanego w tym samym czasie Kapitana Ameryki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz