„Intruzi atakują Hegemonię, niszcząc kolejne planety. Ludzkość walczy już nie o zwycięstwo, lecz o przetrwanie. Na Hyperionie pielgrzymi docierają do Grobowców Czasu, gdzie się przekonują, że prawdziwym przeciwnikiem ludzkości są digitalne istoty stworzone w odległej przeszłości przez informatyczne bóstwo. Teraz wytworzyły własną osobowość i dysponują niewyobrażalną potęgą, zdolną dokonać gigantycznych zniszczeń...”
Przez tę książkę przemęczyłem się. Dosłownie. Miała mnóstwo wspaniałych pomysłów i dywagacji w konwencji s-f, ale forma, w jakiej to podano była dla mnie cholernie odpychająca. Im bliżej końca książki, tym więcej się dzieje: walki na kilku planetach jednocześnie, pielgrzymi walczący o życie, panikujące władze Hegemonii, brak zaufania, TechnoCentrum dolewające oliwy do ognia oraz buntująca się ludność, ALE... całe to zamieszanie obserwujemy z perspektywy jednej z postaci – Severna. Dopóki jest on pośrednikiem między przewodniczącą Hegemonii, a pielgrzymami – akcja jakoś się toczy, lecz w momencie, gdy decyduje się ruszyć w swoją stronę, każdy rozdział z jego udziałem wlecze się jak flaki z olejem. Owszem, jego przemyślenia i spostrzeżenia są potrzebne w fabule, jednak jak już wspomniałem – jest to forma strasznie toporna, spowalniająca akcję i zniechęcająca do dalszego czytania.
O ile Hyperiona oceniłbym na 5, o tyle Upadek to 4 dla tych, którym nie przeszkadza sposób prowadzenia akcji, oraz 3 dla osób, którym się to dłużyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz