poniedziałek, 9 maja 2011

Source Code

Kapitan Colter Stevens (w tej roli Jake Gyllenhaal) ma proste zadanie – zidentyfikować terrorystę przed kolejnym zamachem. Co nie jest proste, to warunki w jakich przyjdzie mu działać: 8 ostatnich minut życia pewnego mężczyzny, będącego ofiarą pierwszego ataku, powtarzanych do skutku.

Podoba mi się początek tego filmu – skromny. Małe napisy na dole ekranu wymieniają członków obsady oraz tytuł, podczas gdy widz może już zacząć wczuwać się w nastrój. Podobają mi się poruszane tematy dotyczące rzeczywistości, wspomnień, biegu wydarzeń etc. Sam film to trochę s-f, trochę sensacji, popularna tematyka (zamachy terrorystyczne), dynamiczny zwiastun, czyli tyle ile trzeba, by wzbudzić minimalne zainteresowanie różnych grup. Tylko co z tym dalej zrobić? No właśnie tu zaczynają się schody. Tak naprawdę ten powtarzany segment z ośmioma minutami wypełnia większość filmu. Pozostała część to wyjaśnienia tego, jak działa tytułowy Source Code oraz spekulacje odnośnie rzeczywistości i wspomnień.

Grający główną rolę Jake jest świetny w swojej roli. Niezależnie od płaszczyzny, w której gra (w kodzie lub poza nim), jest przekonujący. W zasadzie gdyby nie on, to te fragmenty poza kodem byłyby naprawdę do bani, a tak są tylko prawie do bani. Powód – sztywne i rozwleczone dialogi. On chce coś wiedzieć, oni nie chcą powiedzieć, on chce coś wiedzieć, oni nie chcą powiedzieć i tak do zarzygania. Szukanie terrorysty też nie jest jakoś angażujące (aż głupio o tym pisać, na samym początku seansu założyłem, kto jest terrorystą i okazało się, że miałem rację...). Zakończenie jest przesłodzone. Gdyby to ode mnie zależało, uciąłbym akcję w innym miejscu. Dorzućmy jeszcze amerykański patos charakterystyczny dla zwycięstw nad terrorystami. Całości wad dopełnia jeszcze fakt, że Source Code nie jest filmem do oglądania w kinie. Jest cholernie specyficzny i zwyczajnie nie nadaje się na wielki ekran. Lepszym rozwiązaniem jest poczekać na premierę DVD i obejrzeć go w domowym zaciszu.

Mimo tych wad, Kod nieśmiertelności (kto to tłumaczył?) oglądało mi się dobrze. Każdy fan s-f bez wielkich efektów powinien dać temu filmowi szansę. Nie jest on może niczym przełomowym, ale raz można obejrzeć. Ode mnie 4-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz