Na Ziemi-X drugą wojnę światową wygrali naziści i spółka. Wspierani przez metaludzi przejęli władzę nad całą planetą. Naturalnie nie wszyscy przeszli na jedną stronę. Powstał ruch oporu, którego szeregi również zasilają metaosobnicy. Jednym z nich jest The Ray, bohater, którego moce wykorzystują światło. Po jednej z potyczek między obydwoma frakcjami ranny The Ray z Ziemi-X teleportuje się na Ziemię-1. Traf chce, że odnajduje go jego tamtejszy odpowiednik. Przed wydaniem ostatniego tchnienia Ray-X przekazuje Rayowi-1 swoją moc (skojarzenia z Green Lantern są tu jak najbardziej na miejscu).
Postać Raya została wprowadzona przy okazji crossoveru (Legends of Tomorrow, The Flash, Arrow i Supergirl) Crisis on Earth-X wyemitowanego jesienią 2017 roku. Gdyby ograniczono się wyłącznie do obecności w wymienionych serialach, wszystko byłoby w porządku. Niestety, przy okazji dorzucenia serialu animowanego zrobiono nie lada bałagan.
Gdy wprowadzano Vixen, zrobiono pierwszy sezon, w którym postać miała do czynienia z Oliverem i Barrym. Potem wspomogła szmaragdowego łucznika w starciu z Damienem Darhkiem, a później ponownie połączyli siły w drugim sezonie serii animowanej. Podobno plany dotyczące Raya wyglądały tak samo, ale ostatecznie debiut nastąpił podczas eventu, a dopiero potem ruszyła seria animowana, którą po dwóch sezonach scalono w jeden film. W czym jest problem? Origin Raya odłożono na moment na rzecz udziału w Kryzysie, w którym spotyka pozostałych bohaterów po raz pierwszy. Gdy wrócono do originu w wersji animowanej, okazało się, że Ray w zasadzie spotkał całą obsadę zanim udał się na Ziemię-X. Tylko dziwnym trafem nikt tego wydarzenia nie pamięta. Gdyby patrzeć na linię czasu, można by to sobie tłumaczyć tym, że to wina Barry’ego, który po drodze spaprał sprawę za pomocą Flashpointu, ale i tak zostawia to zbyt wiele dziur fabularnych. Sami autorzy przyznają, że potrzebowaliby dodatkowej historii, np. w komiksie, by uzupełnić braki. Krótko mówiąc, dali ciała.
Na domiar złego to nie koniec problemów z tym filmem. Gdyby ograniczono go do typowo trykociarskiego łubudubu (którego jest pod dostatkiem), byłby to akceptowalny wypełniacz czasu. Jednak oprócz tego zaserwowano bardzo siermiężnie (prawie jak w drugim sezonie Supergirl) wprowadzenie postaci homoseksualnej. Tak jest, Ray jest gejem. Tylko że to samo w sobie nie stanowi problemu. Problemem jest czarno-biała i przerysowana prezentacja. Wygląda to tak, jakby postacie homoseksualne były jedynymi dobrymi, a reszta świata na nich dybała. Do tego wątek z coming outem Raya przed rodzicami wlecze się niemiłosiernie i stereotypowo.
Animacja również nie powala, a niektórym bohaterom głos podkładają zupełnie inni ludzie, niż ci znani z Arrowverse.
Rezultatem jest średniackie widowisko, które może zażenować starszych i zanudzić młodszych. Da się oglądać, zwłaszcza, gdy dochodzi do demolki, ale nawet miłośnik Arrowverse może sobie darować seans bez wyrzutów sumienia. Moja ocena: 2+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz